Ks. Rafał Kaca pochodzi ze Świętochłowic. Od dwóch lat posługuje katolikom w Czechach.
Może zabrzmi to dziwnie, ale najbardziej zaskoczył mnie język – wyznaje. Chociaż polski i czeski należą do tej samej rodziny językowej, to jednak z komunikacją bywa różnie. Na szczęście pomagała otwartość parafian na nowego księdza. – Oni naprawdę cieszą się i doceniają, że jest ktoś, kto chce z nimi być – podkreśla. Na brak pracy i na nudę nie narzeka, chociaż – jak zauważa – „jest inaczej niż w Polsce”.
Po nowemu
Pomimo kilkunastoletniego kapłańskiego stażu ks. Kaca bardzo szybko zrozumiał, że bagaż dotychczasowych doświadczeń trzeba będzie uzupełnić o coś zupełnie nowego. Czechy to bez wątpienia kraj misyjny. Ówczesnej władzy komunistycznej udało się przez lata skutecznie zniechęcić ludzi do wiary i odciągnąć od Boga. Świątynie świecą pustkami, a Kościół w tym kraju to rzeczywiście wspólnota małych wspólnot. Rozległe parafie skupiają nielicznych wiernych, brakuje lokalnych powołań. – Czeski Kościół porównałbym do piasku, który przyczepiony do butów przynosimy czasami do naszych domów. Jest on tak drobniutki, że trudno go dostrzec. Wiemy, że jest, czujemy go, ale nie widzimy – opisuje.
Cieszą się z księdza
Duszpasterstwo w Czechach ma charakter indywidualny. Dotyczy to m.in. przygotowania do sakramentów. – Co ciekawe, do pierwszej spowiedzi i Komunii św. zgłaszają się do mnie także osoby dorosłe. W grupie osób, które przygotowywałem do bierzmowania, spotkałem rodziców wraz z ich dziećmi. Cała rodzina idzie – zaznacza. Ksiądz Rafał jest proboszczem czterech stosunkowo żywych wspólnot parafialnych. W każdą niedzielę przemierza kilkadziesiąt kilometrów, aby dotrzeć do poszczególnych kościołów. – Spowiadam, celebruję Mszę św., spotykam się z ludźmi. W sumie nie robię niczego nadzwyczajnego, ale właśnie w Czechach uświadomiłem sobie, że te typowe kapłańskie czynności mają tak wielkie znaczenie dla wiernych. Oni cieszą się, że mają księdza. Mnie osobiście także daje to wielką radość – wyznaje.
W prowadzonych przez niego parafiach działają grupy wiernych, podobne do tych w Polsce. Część z nich powstała z jego inicjatywy. – Są ministranci, jest grupa modlących się matek i ojców, istnieje coś na kształt naszego Domowego Kościoła. Mamy także wspólnotę św. Józefa, którą tworzą mężczyźni pomagający w pracach przy kościele czy w ogrodzie – wylicza. Ksiądz Kaca z zadowoleniem mówi o dobrze działającej grupie charytatywnej, którą prowadzi z parafiankami. – To taki nasz parafialny zespół Caritas, który zajmuje się organizowaniem pomocy najbardziej potrzebującym. W pandemii przygotowywaliśmy posiłki dla chorych i starszych – opowiada.
Dla śląskiego misjonarza oczkiem w głowie jest założona przez niego grupa młodzieżowa, z którą spotyka się dwa razy w miesiącu na modlitwie i formacji. – Tłumów nie ma, ale widzę, że krok po kroku zaczynamy budować coś ważnego i wartościowego – dodaje. Ma nadzieję, że w przyszłości uda się stworzyć z tymi młodymi ludźmi wspólnotę oazową. Ksiądz Rafał jest także dyrektorem diecezjalnego Centrum Młodzieżowego oraz członkiem działającego przy biskupie zespołu zajmującego się proponowaniem programu duszpasterskiego dla całego lokalnego Kościoła. – Tworzymy pewne propozycje, z których mogą skorzystać proboszczowie w parafiach – mówi.
Z pokorą
Praca w diecezji czeskobudziejowickiej nauczyła go pokory i cierpliwości. – Trzeba było zwolnić i zapomnieć o wielkich akcjach duszpasterskich. Musiałem odzwyczaić się od tłumów, które towarzyszyły mi w posłudze w Polsce. Z perspektywy czasu widzę jednak, że ta zmiana pozwoliła mi skoncentrować się bardziej na relacjach międzyludzkich i doceniać każde spotkanie z konkretnym człowiekiem – wyznaje. Zapytany, w jaki sposób można mu pomóc, ks. Kaca prosi o modlitwę. – Zapewnienie, że ktoś się za mnie modli, jest ogromnym przywilejem. Pomaga i dodaje skrzydeł. Każda modlitwa odmówiona w intencji księży pracujących za granicą to dla nas bezcenny dar – podkreśla.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się