"Z trudem usiadłem na łóżku, a oni stanęli dookoła mnie. Bardzo poruszeni zaczęli mówić, że w ich wiosce nie ma szpitala, nie ma lekarza, trudno znaleźć jakiekolwiek lekarstwa, ale jest ktoś, kto potrafi uleczyć wszystkie nasze choroby. Tą Osobą jest Jezus Chrystus".
Pokój Wam!
W poprzednią niedzielę mogliśmy usłyszeć podczas Liturgii Słowa piękną przypowieść mówiącą o Królestwie Niebieskim. Bardzo poruszyły mnie wtedy słowa odczytywanej Ewangelii: "Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, sam nie wie jak". I to właśnie słowo Boże jest streszczeniem tego, co przeżyłem w miniony weekend.
W sobotę wraz z ojcem Barnabą wczesnym popołudniem pojechaliśmy do wiernych, którzy mieszkają w okolicznych wsiach. Mojego współbrata zostawiłem w Madabazumie, 50 km od Rafaï - wioski, w której mieszkam, a ja kontynuowałem swą podróż, aż do Ketemo. Po dotarciu na miejsce i przywitaniu się z wiernymi od razu zacząłem spowiadać. Czułem się naprawdę wykończony. Taka jazda po wertepach zajmuje dwie godziny, a do tego razem z ojcem Barnabą musieliśmy ciągnąć prom, by móc przedostać się na drugą stronę rzeki, ponieważ zepsuł się jego silnik. Moje zmęczenie spotęgowane było dodatkowo męczącą mnie od dwóch tygodni niezdiagnozowaną infekcją. Podejrzewam, że to mógł być koronawirus, ponieważ byłem potwornie osłabiony, czułem ból w płucach i straciłem węch oraz smak. Trudno jednak stwierdzić, co to było, ponieważ w tak małej wiosce jak Rafaï nie wykonują testów na Covid. Na dodatek po przyjeździe do wioski, w nocy z soboty na niedzielę dopadła mnie malaria.
Niedziela, godz. 8:30... Kościół wypełnił się wiernymi, a ja nie miałem siły by podnieść się z łóżka. Dodam tylko, że Ketemo to najbardziej oddalona wioska spośród trzynastu osad znajdujących się na terenie naszej misji. Od trzech miesięcy mieszkający tutaj wierni nie uczestniczyli w Eucharystii. Dlatego zmobilizowałem się… powoli wstałem, ubrałem się i poszedłem odprawić Mszę św. Niestety, choroba tak mocno dawała się we znaki, że byłem w stanie zachować postawę stojącą jedynie do Ewangelii. Żeby powiedzieć kazanie musiałem usiąść na krześle i w takiej pozycji zmuszony byłem kontynuować celebrację Liturgii Eucharystycznej.
Było to dla mnie upokarzające doświadczenie. Wierni również zauważyli, że coś mi dolega, że jestem chory. Wtedy myślałem o braciach, którzy w minioną sobotę przyjęli święcenia, myślałem o moich prymicjach, które były zaledwie pięć lat temu, a dzisiaj, nie miałem sił stanąć przy ołtarzu.
Pewnie nie pisałbym tego świadectwa, gdyby nie to, co wydarzyło później. Po Eucharystii od razu położyłem się, nie miałem absolutnie na nic siły. Ledwo doszedłem do domu, w którym mieszkałem. Jęcząc z bólu próbowałem zasnąć. Po kliku godzinach usłyszałem, że ktoś wchodzi do mojego domu. Okazało się, że to wierni z tej parafii: mężczyzna i sześć kobiet, którzy pytali, czy mogą się nade mną pomodlić. Z trudem usiadłem na łóżku, a oni stanęli dookoła mnie. Bardzo poruszeni zaczęli mówić, że w ich wiosce nie ma szpitala, nie ma lekarza, trudno znaleźć jakiekolwiek lekarstwa, ale jest ktoś, kto potrafi uleczyć wszystkie nasze choroby. Tą Osobą jest Jezus Chrystus.
Ogromna wiara tych ludzi i ich modlitwa sprawiły, że nie potrafiłem pohamować łez.
W tym trudnym dniu, Bóg obdarzył mnie wielką łaską, dał mi odczuć, jak przybliżyło się Jego Królestwo i na moich oczach wypełniło się Słowo Boże usłyszane minionej niedzieli: "Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, sam nie wie jak".
Popołudniu byłem w stanie poprowadzić katechezę i odwiedzić chorych z sakramentami. Bóg dał mi siłę.
Moi Kochani, piszę to świadectwo nie po to, by użalać się nad swoim losem, ale by zaświadczyć, że Królestwo Boże jest pośród nas. Życzę Wam wspaniałych, świętych kapłanów, a kapłanom cudownych, oddanych wiernych.
Proszę Was, módlmy się jedni za drugich i tak zdobywajmy każdego dnia to, co zostało nam obiecane.
Pozdrawiam i błogosławię z serca Afryki!
Brat Hieronim.