Odważna lekarka, która ratowała dzieci z Szopienic przed ołowicą i przypłaciła to karierą naukową, 24 czerwca dostała doktorat honoris causa Uniwersytetu Śląskiego.
Jolanta Wadowska-Król pracowała jako pediatra w Katowicach-Szopienicach. Pół wieku temu zauważyła, że wiele dzieci z jej rewiru, mieszkających tuż przy hucie metali nieżelaznych, było bladych, niskiego wzrostu, z obniżonym ilorazem inteligencji. – Bardzo dużo dzieci chodziło do szkoły specjalnej w Szopienicach, która była jedną z pierwszych w Polsce. Coś się działo, ale jaka była tego przyczyna, nie wiedziałam – wspominała w Katowicach przed odebraniem honorowego doktoratu.
Przerażające wyniki
Chłopca, który cierpiał na anemię, wielokrotnie kierowała do szpitala. Wreszcie w 1974 r. w klinice w Zabrzu prof. Bożena Hager-Małecka wykryła u niego ołowicę. – Ta wiadomość mnie przeraziła. W tym samym dniu z panią Wiesią Wilczek (pielęgniarką – red.) wyciągnęłyśmy wszystkie kartoteki na podłogę w rejestracji. Układałyśmy je ulicami, numerami i nazwiskami rodzin, żeby było nam łatwiej. Natychmiast wypisałyśmy kilkadziesiąt wezwań do badań. Oczywiście poczta ich nie przyjęła, bo takiej ilości nie można było wysyłać, więc roznosiłyśmy je same – mówi.
Zaczęły spływać pierwsze wyniki badań. – Były przerażające. Zrozumiałam, że muszę szybko przebadać dzieci. Sprawozdania składałam prof. Hager-Małeckiej. Pewnego dnia profesor zakomunikowała mi: „Uważaj, bo mogą nas zamknąć”. To było momentem przyspieszenia mojej pracy – wspomina.
Diagnoza „ołowica” godziła w uprawianą przez komunistów propagandę sukcesu. Władze stawiały na przemysł, więc ta prawda była dla nich niewygodna, bo mogła doprowadzić do zmniejszenia produkcji.
Swoim uporem Jolanta Wadowska-Król doprowadziła w końcu do tego, że ponad 5 tys. dzieci z Szopienic zostało objętych opieką lekarską. Wiele z nich wysłano do sanatoriów. Zostały zorganizowane zielone szkoły. Wreszcie władze kazały wyburzyć familoki sąsiadujące z hutą przez płot. Mieszkające tam rodziny zostały przesiedlone do innych dzielnic Katowic i do sąsiednich miast. Z tego terenu wywieziono 200 tys. ton skażonej ołowiem ziemi.
Pani doktor ze smutkiem mówi, że bardzo dużo osób, które wtedy leczyła, zmarło przed ukończeniem 50. roku życia. – Mam przykład jednej z rodzin, w której było ośmioro dzieci, a przeżyła trójka – mówi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się