Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Bałem się długiego klęczenia

Od pięciu lat jest gwardianem wspólnoty franciszkanów w Katowicach- -Panewnikach. Wcześniej posługiwał m.in. we Włoszech, Meksyku i Stanach Zjednoczonych. O. Sergiusz Bałdyga OFM zapewnia, że nigdy nie żałował swojej decyzji, bo Pan Bóg spełnił jego marzenia.

Pochodzę z franciszkańskiej parafii św. Józefa w Rybniku. Byłem ministrantem, ojcowie towarzyszyli mi w codziennym życiu, podziwiałem ich. To nie znaczy, że od razu wiązałem swoją przyszłość z braćmi mniejszymi. Nie. Chciałem iść na studia, marzyłem o anglistyce. Chodziłem do I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich, do klasy z rozszerzonym angielskim. Nawet przygotowywałem się do egzaminów – wtedy na jedno miejsce było aż 6 czy 7 kandydatów. Żeby zwiększyć swoje szanse, uczestniczyłem w kursie na Uniwersytecie Śląskim. Zwykle nocowaliśmy w akademikach na Ligocie, więc mijałem często bazylikę w Panewnikach. Pewnego dnia wstąpiłem i już wiedziałem, że muszę spróbować.

To nie był jakiś grom z jasnego nieba. Myśl o powołaniu czasem się pojawiała, ale szybko ją odsuwałem. To był powolny proces dojrzewania. Pomogły mi dwie lektury: „Brat Franciszek” Juliena Greena i „Kwiatki św. Franciszka”. Ostatecznie przyszedłem tu, do Panewnik, zapytać, co powinienem zrobić, jakie dokumenty przygotować, żeby zostać franciszkaninem. Przyjął mnie ojciec Bonawentura i zaprosił do postulatu w Kobylinie.

Dar i tajemnica

Musiałem powiedzieć rodzicom, którzy znali mnie dobrze, ale mimo to byli zaskoczeni. Tata pytał: „Masz sympatię i co teraz z tym będzie?”. Na wyjazd spakowałem tylko jedną torbę, nie do końca byłem przekonany, że wytrzymam rygor życia zakonnego (bałem się długiego klęczenia). Wybierałem się trochę jak na szkołę przetrwania (śmiech). Gdy przekroczyłem próg domu i poznałem kolegów, którzy razem ze mną rozpoczynali postulat, poczułem, że to moje miejsce. I tak czuję do dziś. Nigdy nie żałowałem tej decyzji, nie kalkulowałem, co zyskałem, a co straciłem. To po prostu zachwyt Bożą miłością, która przysłania to, co zdaniem postronnych można stracić. Zresztą, jak się ma 19 lat, to co takiego zdążyło się zgromadzić? Ja miałem tylko rower, nie było wtedy telefonów czy komputerów.

Dziś mówi się o kryzysie powołań. Pan Bóg jest niezmienny, On nie ma kryzysu, On wciąż powołuje. To odbiorca ma problem z odpowiedzią. Jako franciszkanie staramy się towarzyszyć młodym, wskazywać im drogę. Ale niczego nie możemy zrobić za nich. Nie możemy „popychać”, stosować socjotechnik. Powołanie to dar i tajemnica, w której 90 procent akcji rozgrywa się w sercu człowieka. Wsparcie może przyprowadzić młodych do małżeństwa, może też do wstąpienia do zgromadzenia czy seminarium.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy