Jeśli odwiedzisz tę najstarszą na Śląsku byłą więźniarkę polityczną, nie mów, że ma 107 lat. Narażasz się na ripostę: – Nie mam jeszcze 107, mam cały czas 106 lat. Proszę mnie nie postarzać! – Przypominamy nasz tekst z 2014 r. o Anieli Szlosarek z Rybnika, świadku odrodzenia Polski po I wojnie światowej.
Gestapowcy nie pozwolili jej wrócić do domu, lecz wtrącili ją prosto do celi. I to jakiej celi! Zwłaszcza siennik wyglądał przerażająco dla 34-letniej, dotąd bardzo eleganckiej kobiety. – Tam było tak wszów, że zgroza! – mówi pani Aniela, jeszcze dzisiaj wzdragając się na to wspomnienie. Przez te wysysające krew insekty nie umiała spać. – Gestapowcy na szczęście nie bili mamy, raczej psychicznie ją maltretowali. Jeden do niej mówił: „Ty jesteś ładna, inteligentna bestia” – relacjonuje jej córka.
Bardzo bity był za to Edmund, do tego stopnia, że pękł mu w uchu bębenek. Złość gestapowców potęgował fakt, że zachowywał się w czasie przesłuchań bardzo niepokornie. W tym czasie teściowa Anieli wysyłała matce jednego ze strażników w rybnickim areszcie mnóstwo żywności. Przekupstwo zadziałało, bo strażnik codziennie przynosił Anieli chleb. – No i zawsze mi ten chleb szybko wcis do mojej kieszeni. Prosiłach go, żeby doł mamie znać, co by mi posłała gęsty grzebień. Jak żech go dostała, to przy czesaniu włosów wszy choćby krupy leciały – wspomina Aniela.
Ręka męża w oknie
Szczęściem w nieszczęściu było dla niej, że właściwie niewiele wiedziała o konspiracyjnej działalności męża, szwagra i brata. – Oni byli tajemniczy. Tata czasem znikał na parę dni. Ojciec zmarł, kiedy byłam na tyle młoda, że jeszcze niezbyt się interesowałam jego wspomnieniami... Nie zdążyłam go o to zapytać – mówi Janina, córka Anieli i Edmunda. – Najciekawsze jednak, że w latach 80. zeszłego wieku mama znalazła na strychu... pistolet. Ojciec już wtedy nie żył. Zadzwoniła więc do swojego szwagra Henryka Szlosarka z pytaniem, co ma z nim zrobić. A on na to: „Wrzuć do Nacyny”. I tak też zrobiła – śmieje się Janina.
Po zakończeniu śledztwa w Rybniku część konspiratorów została przewieziona do obozu w Auschwitz. Aniela i Edmund mieli więcej szczęścia, bo – jako „niebezpieczni więźniowie polityczni” – trafili do więzienia w Raciborzu. Porozumiewali się tam za pomocą grypsów. Raz, o umówionej godzinie, Aniela wspięła się na stół i krzesło, żeby wyjrzeć przez okienko. Po drugiej stronie więziennego dziedzińca zobaczyła w jednym z okien rękę machającego do niej Edmunda.
Na męskim oddziale więzienia w Raciborzu właśnie w tym czasie siedział z Edmundem inny śląski konspirator, niejaki Franciszek Blachnicki. Franciszek nieco wcześniej, czekając na wykonanie kary śmierci, przeżył bardzo głębokie nawrócenie. Po wojnie został księdzem i założył Ruch Światło–Życie, a dziś jest kandydatem na ołtarze. Aniela wyszła z tego więzienia po 1,5 roku, a Edmund – po prawie 2 latach. On ze 100 kg schudł do nieco ponad 40. Ona była wrakiem człowieka. Miała chory kręgosłup i przez rok nie umiała chodzić. Doszła do siebie dopiero po wojnie. – Ojciec zawiózł ją na kurację do kliniki w Krakowie, a potem do sanatorium w Czeskich Cieplicach – mówi Janina.
Szupoki z... NRD
To małżeństwo było aż przez 22 lata bezdzietne. Wreszcie, w 1952 roku, urodziła się ich wymodlona córeczka Janka. – Mama miała już wtedy 45 lat, to był cud. Dzięki temu ja teraz się nią opiekuję – mówi pani Janina.