Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Odszedł ks. Malcher

Tysiące Ślązaków zawdzięczają mu to, że w stanie wojennym mieli co jeść i w co się ubrać.

To właśnie on – ks. prałat Marian Malcher – odpowiadał za sprawne rozładowanie darów z Zachodu i przekazanie ich Ślązakom, a w 1989 r. został pierwszym dyrektorem Caritas Archidiecezji Katowickiej. Zmarł 11 października 2020 r. w ośrodku leczniczym w Chorzowie-Batorym. Miał 89 lat.

Urodził się w roku 1931. Jego młodość przypadła na okres stalinowski. – Pamiętam nalot UB na nasze parafialne biuro Caritas w Lublińcu. Zaszedłem tam, wracając ze szkoły, patrzę, a tu wszystkie papiery na podłodze, wszystko wywrócone do góry nogami – opowiadał autorowi tego tekstu przed 20 laty. Gdy patrzył na zdewastowane biuro Caritas, nie przypuszczał, że to właśnie on będzie odnawiał w całej diecezji tę zniszczoną przez komunistów organizację.

W 1950 r. wstąpił do seminarium, a w 1955 r. otrzymał w Katowicach święcenia kapłańskie. Pracował w Chorzowie-Batorym, na Wirku i w Cieszowej. W 1960 r. został referentem charytatywnym diecezji katowickiej. Prowadził też duszpasterstwo rodzin i zorganizował poradnictwo rodzinne.

W kajakach z młodymi

Szczególnie dbał o rodziny wielodzietne. – W latach 60. XX wieku organizował wakacje dla młodzieży: wędrówki górskie, wyprawy rowerowe i kajakowe. Brałam w nich udział. Codziennie odprawiał dla nas polową Mszę Świętą. Trochę się trzeba było z tym ukrywać, bo esbecy nas nachodzili i spisywali nasze nazwiska – wspomina Stefania Bąk, emerytowana pracownica Caritas. – Ksiądz Malcher był rozmiłowany w przyrodzie. Kładł nacisk na wykształcenie. Młodzi, z którymi pływał w kajakach, często kończyli studia, niektórzy są dzisiaj pracownikami naukowymi na uczelniach – dodaje.

Ekipa, którą prowadził do Boga i zarażał miłością do przyrody, do dzisiaj uważa się za paczkę przyjaciół. Należy do niej choćby znany socjolog z UŚ Wojciech Świątkiewicz. – Jedna z koleżanek stwierdziła: „Jemu zawdzięczam, że jestem tym, kim jestem”. Inni mówili: „To jest mój ksiądz” – wspomina S. Bąk. – Był człowiekiem dobrym i pracowitym. Nie tylko mówił, ale rzeczywiście pracował, także fizycznie – opowiada.

Pod koniec lat 70. XX wieku gospodarka PRL zaczęła się załamywać. Brakowało nawet żywności. Świat Zachodu zaczął słać dary dla ludności.

Przewodniczącym komisji charytatywnej episkopatu był wtedy biskup pomocniczy Czesław Domin z Katowic. Ksiądz Malcher był jego prawą ręką. Zorganizowali w Katowicach punkt dyspozytorski darów na całą Polskę. Diecezjalne oddziały z całego kraju zgłaszały do Katowic swoje potrzeby, a dyspozytorzy z Katowic kierowali bezpośrednio tam tiry z Zachodu. – Mieliśmy na ścianie wielką mapę Polski, na której zaznaczaliśmy, gdzie i kiedy mają jechać transporty – wspominał ks. Malcher. – Dbaliśmy, żeby odsyłać na Zachód potwierdzenia odbioru darów i podziękowania. Dzięki temu darczyńcy wiedzieli, że pomoc rzeczywiście trafia do potrzebujących, i wysyłali kolejne transporty. I tak to rosło, aż  po 13 grudnia 1981 roku zrobiła się z tego lawina – relacjonował.

Noc z milicją

Jednej z pierwszych nocy stanu wojennego po ks. Malchera przyszła milicja. Nie chodziło jednak o internowanie. Milicjanci tłumaczyli, że zatrzymali u wlotu do Katowic konwój 20 ciężarówek z darami z krajów Beneluksu i nie potrafią dogadać się z kierowcami. Panowało napięcie. – Wyjaśniłem kierowcom, że muszą zjechać na parking, tam szybko zorganizowaliśmy dla nich posiłek i herbatę. Łagodziliśmy sytuację, aż milicja puściła ich dalej, do Małopolski i na Podhale – opowiadał ks. Malcher.

Większość produktów była w sklepach tylko na kartki. Starsi czytelnicy pamiętają, jak ważne dla wyżywienia rodzin, zwłaszcza wielodzietnych, były wtedy amerykańskie solone masło, oliwa w prostokątnych puszkach czy ser o charakterystycznej, pomarańczowej barwie. Dzieci dostawały ubrania, a czasem też „niemiecką czekoladę”, której smak wydawał im się niebiański. Zwłaszcza w porównaniu z polskimi „wyrobami czekoladopodobnymi” o smaku mydła, których zresztą przysługiwało zaledwie 100 gramów na miesiąc.

– Organizowaliśmy to tak, że tir z Zachodu podjeżdżał na plac przed kurią, a tam już czekało na niego 10 żuków z różnych dekanatów. Nasi goście z Zachodu byli zdziwieni tak sprawną organizacją – mówił ks. Malcher.

Dbał też o kierowców z Zachodu. – Trzeba było ich nakarmić, dać im się wykąpać i wyspać – mówił. Ci wolontariusze, przetrzymani na granicy, nieraz docierali do Katowic w nocy. – To była praca 24 godziny na dobę, ciągle ktoś podjeżdżał, wielkie tiry i małe busy. Organizowaliśmy rozładunek np. w podziemiach katedry, w piwnicach kurii, a potem w wielkim baraku w miejscu, gdzie dziś stoi dom księży emerytów – relacjonuje Stefania Bąk.

W 1989 r. ks. Malcher został pierwszym dyrektorem odradzającej się Caritas Archidiecezji Katowickiej. Po przejściu na emeryturę w 2000 r. mieszkał w Brennej, a następnie w Domu św. Józefa w Katowicach.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy