Jesteśmy na wojnie. Wybaczcie to militarne skojarzenie, ale czy tego chcemy, czy nie, stan jest wyjątkowy i to w wymiarze ogólnoświatowym. O Covid-19 będą uczyć się na lekcjach historii i biologii.
Od kilu tygodni niewidzialny wróg atakuje wszystkich, których napotyka na swojej drodze. Nie ma względu na osoby. Nie obchodzi go rasa, narodowość, poziom wykształcenia czy stan konta w banku. Od kilku tygodni wyrównuje rachunki ze wszystkimi. Końca nie widać. Liczby rosną, a ofiar z dnia na dzień jest coraz więcej. Machina nie chce się zatrzymać.
Jesteśmy na wojnie. Niewidzialny wróg jest niebezpieczny, atakuje z ukrycia, działa podjazdowo. Wyposażony jest w broń łatwego przekazywania się i rozprzestrzeniana. Co by o nim nie powiedzieć, ma zdecydowaną łatwość w nawiązywaniu nowych kontaktów. Działa podstępnie. Sprawia, że sami ludzi, często zupełnie nieświadomie, stają się dla siebie samych niebezpieczeństwem i zagrożeniem.
Tak sobie pomyślałem o tej wojennej metaforze, także w kontekście naszej strategii działania i obrony. Znakiem nieodpowiedzialności, żeby nie powiedzieć głupoty, byłoby siedzenie z założonymi rękami. Na wojnie trzeba chronić najsłabszych i siebie. I trzeba słuchać generałów i dowódców, bo jak wszyscy będą rządzić, to ostatecznie największą krzywdę wyrządzi wróg i zwycięży.
Podejmować decyzje w stanie wojny nie jest lekkie, łatwe i przyjemne. Odpowiedzialność kosztuje i nierzadko ściąga gromy niezadowolenia, krytyki czy nawet agresji na tych, którzy muszą decydować za wszystkich. Ocen nie brakuje, a i tak ta ostateczna ocena będzie należała do Boga i historii. Na wojnie decyzje i wybory nie dotyczą tylko i wyłącznie dobra i zła. Podkrążone oczy są dowodem nieprzespanych nocy. Na wojnie bardziej niż o większe dobro walczy się o mniejsze zło, a w tym wypadku łatwo narazić się nawet swoim.
Niezrozumienie pewnych działań jest zrozumiałe, ale droga posłuszeństwa i zaufania pomimo wszystko i ponad wszystko to ostatecznie chyba jedyna ulica, która nie jest ślepa. Niewidzialnemu wrogowi zawsze będzie zależało na tym, aby zostawić mu wolną rękę. On bez problemu może ukryć się za zasłoną pobożności. Z posłuszeństwem nie będzie raczej ryzykował.
Wprawdzie nie napisałem o tym wprost (i nie napiszę), ale pewnie domyślacie się, co autor ma na myśli. W ostatnich dniach moja „grupa zawodowa” została wyzwana od zdrajców, Judaszów, masonów, bezbożników. Prawdziwie wielki jest ten Post. Taki Chrystusowy. Dużo walki. Nie zawsze tej w słusznej sprawie.
Jedno jest pewne: Pokój przybędzie. Oby ofiar, szczególnie tych bratobójczych, było jak najmniej.