Arcybiskup Wiktor Skworc, postulator i członkowie komisji podpisali w Raciborzu-Brzeziu dokumenty, które zostaną teraz przekazane do Watykanu.
Uroczystość odbyła się w Brzeziu, dzisiejszej dzielnicy Raciborza, gdzie s. Maria Dulcissima Hofmann ze zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej zmarła w 1936 roku. Miała zaledwie 26 lat.
W czasie uroczystości postulator procesu ks. Alojzy Drozd opowiedział zebranym o jego przebiegu. Mówił na przykład o tym, że oryginalnych, dotyczących jej akt nie było. Wszyscy przypuszczali, że zostały zniszczone we Wrocławiu w czasie wojny. Niektóre dokumenty po wojnie niszczyły nawet same siostry, żeby nie dostały się w ręce władz komunistycznych.
Trzy lata po rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego s. Dulcissimy dotyczące jej dokumenty niespodziewanie znalazły się we Wrocławiu. W trakcie szukania materiałów do pracy magisterskiej natrafiła na nie s. Sybilla, dzisiejsza matka generalna. Były ukryte w skrzyniach.
Były tam m.in. pisma s. Dulcissimy, napisane w języku niemieckim, którego uczyła się w szkole w Zgodzie, dzisiejszej dzielnicy Świętochłowic. W dodatku są napisane gotykiem. Na potrzeby procesu zostały one przetłumaczone.
Po podpisaniu dokumentów Mszy św. dziękczynnej przewodniczył arcybiskup katowicki. Opowiadał o życiu s. Dulcissimy. Cytował jej słowa: "Dnia 21 marca 1931 r. prosiłam Zbawiciela, by wypełnił swoją wolę i swe zamiary względem mnie, nawet jeśli miałaby to być choroba i cierpienie".
- Swoje cierpienia, złączone z cierpieniami Jezusa Chrystusa, s. Dulcissima ofiarowała za Kościół, Ojca Świętego, biskupów, kapłanów, swoje zgromadzenie oraz za wszystkich potrzebujących, a zwłaszcza za grzeszników. Nie przyjmowała ona cierpienia jako nieszczęśliwego dopustu, jakiegoś ciągu "przypadków", ale świadomie starała się je zrozumieć i nadać mu głębszy sens. W przyjęciu cierpienia odczytywała swoją misję - mówił abp Skworc.
- Co więcej, była pewna, że to sam Jezus prosi ją o dobrowolne przyjęcie pokuty za innych ludzi i ona chorobę i cierpienia z pokorą, bez żalu przyjmowała. Jakby cierpień fizycznych było mało, dochodziły do nich duchowe udręki i nękania - stwierdził. - Mimo nasilającej się choroby ciągle odwiedzała domy chorych, budząc u mieszkańców podziw swym ofiarnym życiem - dodał.
Więcej na następnej stronie