W jastrzębskiej Zofiówce 12 miesięcy temu zginęło pięciu górników. Sześciu innych przeżyło - w tym dwóch w niezwykłych okolicznościach.
Słoneczna sobota 5 maja 2018 roku. Dochodziła jedenasta. Zaraz po szychcie na Zofiówce narzeczona miała podwieźć 29-letniego Łukasza, ksywa „Tygrys”, zapalonego kibica GKS Jastrzębie, na mecz. Inni górnicy, którzy z „Tygrysem” przygotowywali roboty strzałowe 900 metrów pod ziemią, wkrótce mieli wrócić do swoich domów, spotkać się z dziećmi, żonami, dziewczynami.
Ogromne tąpnięcie w ułamku sekundy unieważniło wszystkie ich plany. Wstrząs miał siłę 3,42 stopnia w skali Richtera. Mieszkańcy Jastrzębia-Zdroju odczuli go na powierzchni jak małe trzęsienie ziemi. Z półek w mieszkaniach spadały przedmioty – nie tylko te lżejsze, jak przy „zwykłych” tąpnięciach. –
U mojej córki na dziewiątym piętrze z parapetu spadły na podłogę żelazko i doniczka. Przestraszony wnuk uciekł z mieszkania – opowiadała pani Krystyna, którą krótko po tąpnięciu spotkał pod bramą kopalni dziennikarz „Gościa Katowickiego”.
Zanim jeszcze lampy w mieszkaniach przestały się chwiać, mieszkańcom Jastrzębia – zwłaszcza tym, których bliscy byli w tamtej chwili pod ziemią – serca podeszły do gardeł. Bo jeśli tąpnięcie wywołuje tak mocne odczucia na powierzchni, to co musi dziać się tam, na dole?
Żony nas kochają
O tym, jak udało im się uratować, dowiedzieliśmy się później od samych górników. Tąpnięcie z wielką siłą rzuciło ich na strop i ocios (ściana chodnika). Spąg, czyli podłoże, wybrzuszył się w jednej chwili, zostawiając około 70 cm prześwitu pod stropem, miejscami jeszcze mniej. Wcześniej ten chodnik miał 420 cm wysokości...
Tylko czterech górników wyszło z zagrożonego rejonu o własnych siłach. Jeszcze w pierwszym dniu akcji ratownicy dotarli do dwóch kolejnych.
Okazało się, że ci dwaj ocaleni mężczyźni, w wieku 32 i 34 lat, po tąpnięciu stracili przytomność na prawie 40 minut. Po ocknięciu – walcząc o oddech, bo metan w chodniku wypierał już tlen – odszukali się. Jeden z nich był zasypany po pachy. Zaczęli wychodzić, a raczej wyczołgiwać się z zasypanego rejonu, wspierając się wzajemnie. Ciasne przejście było dodatkowo zatarasowane poskręcanym żelastwem. Górnicy pokonali w ten sposób w pyle i ciemnościach aż pół kilometra!
Gdy zabrakło im tlenu w aparatach ucieczkowych, odszukali lutniociąg, czyli rurę z powietrzem, żeby go rozszczelnić. Chcieli, aby dotarło do nich trochę więcej powietrza, jednak wtedy ich klucz nastawny... złamał się. Zgubili też nóż, którym mogliby lutniociąg przedziurawić. Z powodu dużego stężenia metanu byli na krawędzi omdlenia. Dawali sygnały, tłukąc złamanym kluczem w rury, i tak doczekali nadejścia ratowników.
Daniel Ozon, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, mówił dziennikarzom, że ocalenie tych dwóch górników jest cudem. – Ich determinacja, zimna krew, jaką zachowali, intuicja górnicza, wiedza, ale przede wszystkim ogromne, ogromne szczęście spowodowały, że są z nami. 5 maja będzie dla nich kolejnym dniem nowych urodzin. To, co przeżyli na dole, przedzierając się przez ponad pół kilometra, spowodowało, że każdy z nich ma swojego nowego brata – powiedział.
Ocaleni górnicy mówili dziennikarzom, że jak dzieci cieszą się teraz widokiem zielonej trawy i niebieskiego nieba. Powtarzali, że w tych ekstremalnych przeżyciach z mocą dotarło do nich to, jak bardzo żony ich kochają i jak ważne jest poświęcanie czasu rodzinie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się