Poznali się podczas Światowych Dni Młodzieży w Polsce: on – Honduranin, ona – Polka. W Niedzielę Świętej Rodziny chcą sobie powiedzieć sakramentalne „tak”. Ich historia pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Moje pierwsze wrażenie, kiedy ją zobaczyłem? Pomyślałem: „Ale piękna dziewczyna; mądra i inteligenta” – mówi Yaaziel. – Eh, przesadza. Wszystkie Polki są właśnie takie – wtrąca Marysia. – Nie, bo ty dla mnie jesteś wyjątkowa – ripostuje Yaaziel. Rodzice Yaaziela do stolicy Hondurasu przyjechali za chlebem. Musieli ciężko pracować. Mama jest nauczycielką. Pracowała całymi tygodniami. Tata bywał w domu jedynie wieczorami. – W dzieciństwie bardzo mi ich brakowało. To było dla mnie trudne doświadczenie – mówi Yaaziel. W sumie ma pięciu braci i siostrę.
Lustrzane odbicie?
Jeden brat, jak mówi Yaaziel, jest już w niebie. Wraz z 13 osobami zginął w wypadku drogowym. Miał zaledwie 16 lat. Młodzi wracali z bierzmowania. Autobusem podróżowała też jego siostra. Cudem uszła z życiem. Lekarze mówili, że nie ma szans, by ją uratować. Przekonywali, że trzeba wyłączyć aparaturę medyczną podtrzymującą życie.
Ale mama walczyła z lekarzami do końca. Skutecznie. Dziewczyna ma teraz 31 lat. Nikt nie ma wątpliwości, że to cud, że przeżyła. Struktura rodziny Marysi jest niemal kalką rodziny Yaaziela. Ma 5 braci, a szósty nie żyje – zmarł, kiedy miał zaledwie kilka miesięcy. Jej rodzice poznali się na Drodze Neokatechumenalnej. – Mój tata przyjechał na Śląsk studiować. Szukał jakiejś wspólnoty. Tak trafił do parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rudzie Śląskiej-Bykowinie. Moja mama głosiła tam katechezę. I tak się wszystko zaczęło – opowiada.
Jakiś inny
– Ja nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny. Zawsze gdy spoglądałem na kobiety, dostrzegałem w nich wiele wad. Ale jak poznałem Marysię, to… hm… Wiem, że nie jest idealna, ale urzekła mnie sobą – opowiada Yaaziel. – To nie tak. Ja tylko dobrze się maskuję – uśmiecha się Marysia. – To naprawdę dziwne, że Yaaziel wpadł mi tak szybko w oko. Imponowało mi to, że wszyscy Honduranie, których gościliśmy podczas Światowych Dni Młodzieży, byli bardzo wdzięczni. On też. Ale jednocześnie byli też całkowicie nieogarnięci, niepunktualni. Yaaziel był wyjątkiem. Zawsze na czas – opowiada z błyskiem w oku. Swoją drogą to bardzo rzadkie, by w Hondurasie ktoś nie miał dziewczyny. – On chyba jako jedyny się uchował – nie kryje radości Marysia. Nie od dziś wiadomo, że panuje tam dość rozwiązła kultura obyczajów. Niemal w każdej gazecie można znaleźć nagie kobiety i… zwłoki! – Niestety, my żyjemy w takiej kulturze śmierci. Każdego dnia w Hondurasie mordowanych jest ok. 10–12 osób. Kiedyś podobnych zdarzeń było jeszcze więcej. Jest dużo porwań. Są narkotyki. Mnie też już trzykrotnie przyłożono pistolet do głowy. Raz poszło o kanapkę. Na szczęście żyję – wyjaśnia Yaaziel.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się