Mundialowe szaleństwo już jakiś czas temu dobiegło końca, ale mój rozbudzony „futbolowy apetyt” wciąż domaga się więcej i więcej. A że, jak wiadomo, bliższa koszula ciału, więc tym razem, okiem regionalisty, spróbuję przyjrzeć się śląskiemu fusbalowi.
Górnik Zabrze, jak za dawnych lat, znów walczy w europejskich pucharach i być może wkrótce zagra ze słynnym Feyenoordem Rotterdam. Dwa GKS-y (tyski i katowicki) zapowiadają w tym sezonie szturm na ekstraklasę, w której na dobre już chyba zadomowił się gliwicki Piast i… tylko Ruchu żal.
Legendarny chorzowski klub (najbardziej śląski ze wszystkich śląskich klubów?) w kolejnym już sezonie boryka się z ogromnymi problemami finansowymi i organizacyjnymi. „Klub powstaje na nowo – na zdrowych zasadach ekonomicznych” – mówił niedawno trener Niebieskich, Dariusz Fornalak, który postanowił zbudować zespół w oparciu o młodych, zdolnych zawodników, utożsamiających się zarówno z regionem, jak i z klubem. Dzięki temu w szatni Ruchu zaś godo sie po ślónsku, choć pod względem sportowym wciąż jeszcze jest sporo do zrobienia (po dwóch kolejnych spadkach 14-krotny mistrz Polski po raz pierwszy w historii gra na trzecim poziomie rozgrywkowym i zajmuje obecnie… ostatnie miejsce w tabeli II ligi. Z zerowym dorobkiem punktowym). Przykra sprawa.
Jeszcze smutniej się robi, gdy pospaceruje się wokół stadionu Ruchu i poprzygląda rozmieszczonym tam kilka lat temu billboardom. Widnieją na nich największe sławy Niebieskich - wszyscy mistrzowie Polski, zdobywcy największej ilości bramek. Wilimowski, Cieślik, Lerch, Śrutwa, Warzycha… - długo można by jeszcze wymieniać. Tyle tylko, że czas, słońce, deszcz i śnieg robią swoje. Z upływem lat te niezwykle pomysłowe i pięknie wykonane billboardy stają się coraz mniej niebieskie, a coraz bardziej wyblakłe, zniszczone, spłowiałe.
Znak czasów? Symbol tego, co dzieje się obecnie z Ruchem? Legendarny klub znika, zanika, coraz bardziej przechodzi do historii? Mam nadzieję, że nie.
Byłem na ostatnim meczu ligowym Niebieskich – tym sobotnim, przegranym 0:2 z Radomiakiem Radom. Ponoć jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jednak w mym złamanym, kibicowskim sercu znów pojawiła się nadzieja, kiedy zobaczyłem w akcji nastoletniego Bartosza Nowakowskiego. Jego starsi, bardziej doświadczeni koledzy, nie potrafili przez cały mecz stworzyć zagrożenia pod bramką Radomiaka, tymczasem ten wpuszczony w końcówce meczu bajtel, sam jeden zszedł z lewej strony do środka, minął dwóch rywali i oddał strzał, którym o mały włos nie zaskoczył bramkarza rywali.
Niby nic takiego, a jednak wciąż mam tę akcję przed oczami. Bo nagle okazało się, że można, i że fusbal to tako prosto gra. A skoro tak, to… Górnik, Feyenoord, puchary… Kibicowska wyobraźnia już zaczyna pracować na pełnych obrotach.
I bardzo dobrze.
Przynajmniej na chwilę można zapomnieć o II-ligowej, siermiężnej rzeczywistości.
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty