Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Pokochać od zaraz

– Na ten temat nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy. Na pewno nie przed ślubem. Dziś mamy czworo dzieci. Dwoje w niebie – bliźniaki. I dwoje na ziemi – też bliźniaki. Są adoptowane – opowiada Anna, żona Marcina.

Po obumarłej ciąży bliźniaczej mijały lata. Małżonkowie cały czas nosili się z zamiarem przyjęcia potomstwa. Ale mimo starań do poczęcia nie doszło. – Pewnego razu spotkałam moją koleżankę, Michasię – relacjonuje Anna. – Nagle zapytała mnie wprost: „A o adopcji już myśleliście?”. Trochę mnie zamurowało. Do dziś pamiętam, co jej wtedy odpowiedziałam: „Wiesz co, ja nie wiem, czy bym takie dziecko umiała pokochać”. I tak zakończyłam rozmowę – opowiada.

Bierymy je

Pracowała wtedy w szpitalu. – Pamiętam, jak pewnego dnia poszłyśmy z koleżanką zobaczyć dziecko, które dopiero co się urodziło. Wiedziałyśmy, że ma być adoptowane. Obok leżały bliźniaki. Wtedy kompletnie jeszcze nie wiedziałam, że patrzę na moje dzieci. Wracam z pracy i opowiadam o całym zdarzeniu mojemu mężowi: „Kochanie, urodziły się bliźniaki”. A on mi na to: „Ania, to bierymy te bliźniaki, co?”. Odpowiadam mu: „nie żartuj”. Na co on mocnym głosem: „Nie, jo nie żartuja. Godom poważnie” – opowiada Anna. To była spontaniczna i szybka decyzja.

Okazało się, że dzieci do adopcji pochodzą z dobrej, ale bardzo biednej rodziny. – Biologiczna mama nie chciała ich widzieć od samego początku. Nie widziała ich nawet po porodzie. I wcale nie dlatego, że nimi wzgardziła. Ona po prostu bała się, że jak tylko je zobaczy, to od razu pokocha. Zapewne to bardzo przeżywali – wyjaśnia Anna. – Kiedy wspominam to wszystko po latach, to myślę, że Pan Bóg jest niesamowity. Straciłam bliźniaki, a teraz On podarował nam je jakby na nowo – mówi wzruszona.

Małżonkowie nie mieli jeszcze ukończonych kursów w ośrodku adopcyjnym. Wszystko działo się szybko. Czasu było mało. Dzieci już się urodziły. – Musieliśmy to szybko nadrobić – wyjaśnia Marcin. W tym czasie ich dzieci trafiły do jednego z domów dziecka. Spędziły tam 3 miesiące. Niestety nie było miejsca w żadnej rodzinie zastępczej. Dla małżonków był to czas załatwiania wszystkich formalności w katolickim ośrodku adopcyjnym.

– Pamiętamy dokładnie ten dzień. To było 3 grudnia – mówią zgodnie rodzice. Do domu Ani i Marcina bliźniaki trafiły trzy miesiące po urodzeniu. – Wcześniej dyrektor domu dziecka, w którym tymczasowo przebywały, zadzwoniła do nas i powiedziała, że jeśli chcemy, to możemy przyjść i je zobaczyć – opowiada Anna. Temu pierwszemu spotkaniu nie towarzyszyła jakaś wielka euforia. Emocje, łzy szczęścia i radość przyszły później. Wszystko działo się już po pierwszej rozprawie w sądzie, kiedy stało się jasne, że rodzice biologiczni zrzekają się praw rodzicielskich do swoich dzieci. – Na ostatniej rozprawie w sądzie wszyscy płakali, także ławnicy. Pani sędzina przytoczyła słowa biologicznego ojca dzieci, który miał powiedzieć, że bardzo chce, by trafiły one do kochającej się rodziny – opowiada wzruszona Anna.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy