W tym roku w Chorzowie w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata nasza reprezentacja po dwóch golach Gerarda Cieślika pokonała ZSRR 2:1. W tym samym roku w Polsce odbyło się też pierwsze losowanie Toto-Lotka i… powstała Krucjata Trzeźwości, znana dziś jako KWC.
Sześć dekad – dokładnie tyle trwa dzieło zapoczątkowane przez niepozornego Ślązaka w okularach, ks. Franciszka Blachnickiego. Krucjata Wyzwolenia Człowieka, bo o niej mowa, ciągle ma swoich fanów. Specjalne spotkanie dla nich, połączone ze Mszą, świadectwami i koncertem niemaGOtu, na 30 września zaplanowano w Katowicach.
Liczę na ucztę
Skoro krucjata powstała w Katowicach i skoro jej ogólnopolski zjazd również odbywa się w stolicy naszej archidiecezji, właśnie tu szukamy „krucjatowiczów” z krwi i kości. Oto jeden z nich: Bogusław Bernad, ojciec i wdowiec, inżynier transportu, z własnej woli rezygnujący z alkoholu już od 34 lat. – Gdybym w krucjacie nie widział sensu, już dawno bym z niej zrezygnował – przyznaje.
– W niebie będzie uczta z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win... – wtrącamy. – I na to liczę – uśmiecha się. Bogusław deklarację kandydacką KWC podpisał razem ze swoją przyszłą żoną Marią na jednych z rekolekcji oazowych. Później było bezalkoholowe wesele. Małżonkowie w KWC trwali przez kolejne lata wspólnego życia, w międzyczasie wychowali trójkę dorosłych już dzieci (dwóch synów i córkę). Przypomnijmy, że powstała we wrześniu 1957 r.
Krucjata Trzeźwości była odpowiedzią na plagę pijaństwa w Polsce. Od początku dzieło polegające na całkowitej wstrzemięźliwości od alkoholu oraz na modlitwie za osoby uzależnione powierzone zostało Maryi. Dziś razem z Nią orędownikami krucjaty są o. Maksymilian Kolbe, Szaleniec Niepokalanej, oraz Stanisław biskup, patron Polski. – W latach 80. picie alkoholu było naprawdę powszechne – wspomina Bogusław, który właśnie wtedy zdecydował się na KWC. – Pamiętam, że na praktykach studenckich w zakładach pracy, mimo że alkohol sprzedawało się od 13.00, niejednokrotnie już o 12.00 niektórzy pracownicy byli pod wpływem. Na picie, nawet w pracy, było ciche przyzwolenie – wspomina.
Kiedy podpisywał krucjatę, miał nieco ponad 22 lata. Pomimo młodego wieku decyzję o niepiciu do momentu istnienia problemu alkoholowego w Polsce podjął świadomie. – Nigdy nie ciągnęło mnie w kierunku wódki, nie smakowała mi, ale dobrego wina chętnie się napiłem. Wiedziałem więc, z czego rezygnuję – przyznaje po latach. Potem przyszedł pierwszy czas próby, czyli organizacja bezalkoholowego wesela. – Było ciężko przekonywać, że to dla nas ważne, ale finalnie okazało się, że goście to zaakceptowali. Wszyscy świetnie się bawili do późnych godzin nocnych. Toast weselny wypiliśmy prawdziwym sokiem z pomarańczy – Dodoni. To był taki sok, który można było zdobyć albo w Peweksie, albo w Delikatesach. Ten sok był też w obfitości na weselu, żeby nikt nie powiedział, że pan młody skąpi na trunki. A trzeba wiedzieć, że sok był droższy i trudniej dostępny niż pospolita wódka – opowiada.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się