Zabytkowa kopalnia srebra, cynku i ołowiu trafiła na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A wszystko zaczęło się od błyszczącego kamienia na polu chłopa Rybki.
Po chwili dochodzimy do zalanego chodnika. Nie jest głęboko, ale woda jest lodowato zimna. Na szczęście czekają już wąskie łódki. Podekscytowane są zwłaszcza dzieci, ale i dorośli z zainteresowaniem oglądają migocący od wody tunel. Łódki łagodnie kolebią się, wszędzie słychać plusk wody, a przed dziobem widać tylko ciemny korytarz.
Po dotarciu do przystani dochodzimy do szybu wydobywczego „Szczęść Boże”. Tu urobek był wyciągany na powierzchnię. Zanim jednak trafił do windy, był pchany w małych wagonikach przez najmłodszych, 15-, 16-letnich górników. Konie pod ziemią w Tarnowskich Górach nie pracowały.
Po awansie praca kopaczy wcale nie stawała się lżejsza. Pracowano często na kolanach lub leżąc przez 12 godzin na dobę. W soboty szychta trwała „tylko” 10 godzin. Gwarkowie bardzo dobrze zarabiali, ale ciężka praca, wysoka wilgotność i szkodliwy ołów wycieńczały organizm. Dożywali średnio 35 lat.
Jest żyła
Z lewej strony ciemna komora. Mrok rozświetlają tylko niewielkie ogniki lamp. W kopalni nigdy nie było metanu, więc można było używać otwartego ognia, ale także bez przesady. Ogień zużywa cenny tlen. – My możemy skorzystać z dobrodziejstw elektryczności – mówi przewodnik i zapala światła. Widać figury gwarków, czyli górników, którzy mieli pozwolenie na wydobywanie kruszcu.
Z głośników słychać stuk kilofa o skałę i nic więcej. Żadnych rozmów czy śmiechów. Górnicy pracując, pilnie nasłuchiwali, czy nie „śpiewa” drewno z obudowy. Skrzypienie oznaczało zbliżający się zawał i biada temu, kto nie ucieknie na czas.
Nagle słychać z głośników krzyk radości. Gwarek natrafił na żyłę. Teraz będzie sam mógł wydobyć cały skarb i przekazać właścicielowi kopalni. Ile wykopie, tyle zarobi.