Zachwyciły mnie „Koliste jeziora Białorusi”. Książka Mateusza Marczewskiego to w dużej mierze reportażowa opowieść o dawnej i współczesnej Białorusi. Ale nie tylko.
Autora interesuje bowiem także „problem zagubionej białoruskiej tożsamości i walki o jej przywrócenie”, a więc kwestia, która i dla mnie (regionalisty, Ślązaka, lokalnego patrioty) jest niezwykle ważna i wciąż nie dająca mi spokoju.
Duch, magia, poezja… - notowałem w czasie lektury tej publikacji. Jej „aura” jest naprawdę niesamowita. W tle przyroda, słowiańskość, „wieczorna mgła. O zmierzchu unosi się, wszystko pod nią blednie, matowieje. Mgła rusza z łąk i wchodzi do wsi, sunie między domami, podchodzi…”.
Marczewskiemu udaje się wyczarować niezwykły literacki nastrój (imponująca impresyjność). Na tym jednak nie poprzestaje. Tekst naszpikowany jest bowiem najważniejszymi datami i faktami z dziejów Białorusi, dzięki czemu otrzymujemy swoistą historię kraju w reportażowej pigułce. Mityczna prasłowiańskość, wieki średnie, carska Rosja, II wojna światowa, komuna, rządy Łukaszenki… - wszystko tutaj jest. I najczęściej w formie „opowiedzianej”, bo przede wszystkim opowiadają spotkani przez Marczewskiego ludzie, dzięki czemu jest nam dane także poczuć ich emocje (żywe i prawdziwe).
Wreszcie są także i kwestie języka białoruskiego, białoruskiej tożsamości. Odradzającej się? Wymierającej? Wypisz wymaluj sytuacja, jak na Górnym Śląsku.
Fascynujące są fragmenty o tzw. trasiance: „trudno powiedzieć o niej, że należy do grupy pełnoprawnych, samodzielnych języków, bo wykorzystuje jedynie składowe białoruskiego i rosyjskiego. To tak, jakby mówić po białorusku, ale jednocześnie po rosyjsku. (…) Trasianka lokuje się pomiędzy językami: w niej odbija się istota położenia geopolitycznego Białorusinów. Co więcej: jako żywa forma, dostosowująca się do okoliczności, wplata w mieszankę słów rosyjskich i składni białoruskiej słowa z jidysz. Do tego dochodzą słowa polskie i niemieckie. Odbija się w niej cała skomplikowana historia regionu”.
I jeszcze jeden, „językowy” cytat: „W XIX wieku młodzi inteligenci ze szlacheckich dworków, zdziwieni narzeczem, jakim mówią chłopi, z zaciekawieniem pochylali się nad miejscową składnią. Zachodzili w głowę, jak to możliwe, żeby ten relikt przetrwał, docierało do nich, że w tym, jak mówią ludzie, kryje się tajemnica miejsca. Z tych namysłów i romantycznych dążeń, według niektórych, wyrosła dzisiejsza Białoruś. Przechowana w języku chłopów”.
Czytając powyższe i podobne im pasaże, nieustannie myślałem o współczesnej śląszczyznie. To właśnie taka trasianka? A może jednak język, w którym też „kryje się tajemnica miejsca”?
Wierzę, że to drugie. Zresztą, niebawem na rynek trafi kolejna napisana po śląsku książka – „Leanderka” Rafała Szymy. Być może po jej lekturze będziemy mądrzejsi.
*
Fragment "Kolistych jezior Białorusi" przeczytać można tutaj, natomiast fragment "Leanderki" znajdą Państwo tu
***
Felieton z cyklu Okiem regionalisty