- Alkohol leżakował u mnie najdłużej 15 minut - wspomina Krzysztof Łukasik z Katowic. Jezus wyciągnął go z nałogu i powołał na świadka.
Po tym, jak zabrano mi prawo jazdy, czekała mnie sprawa w sądzie. Miałem też kłopoty z urzędem skarbowym. Do urzędu wybrałem się z ćwiartką wódki i odliczoną kwotą na bilet powrotny. Okazało się, że urzędniczka była na urlopie. Wściekłem się. Przepiłem resztę pieniędzy. Wracałem do domu pieszo. 15 kilometrów! Po drodze spotkało mnie coś bardzo dziwnego. Zobaczyłem postać, która coś do mnie mówiła. Odwróciłem się. Postać znikła. Za moment znów się pojawiła. „I tak cię dostanę!” – po tych słowach dookoła mnie znów było pusto. Przeraziłem się. To ciekawe, że poszedłem prosto na plebanię. Prosiłem proboszcza o radę. Opowiedziałem mu, co mnie spotkało. A on na to: „Idź na pielgrzymkę do Częstochowy”. Nie ma mowy! – pomyślałem. Znalazłem zapomnienie w alkoholu.
Niedziela Radości
Po dwóch latach od wypadku mogłem przystąpić do egzaminu na prawo jazdy. Moja teściowa modliła się za mnie z różańcem na korytarzu. Zdałem bezbłędnie!
Moja żona Weronika odmawiała w intencji mojego uzdrowienia Nowennę Pompejańską. Z Weroniką zaręczyliśmy się w Niedzielę Radości. Wzięliśmy ślub kościelny. Oświadczyłem jednak, że nie będę chodził do kościoła, bo tego nie potrzebuję. Żona poprosiła, żebym zrobił to dla niej. Chodziłem więc, ale bez wielkiego przekonania. Jestem pewien, że już wtedy Pan Jezus nade mną pracował. Powoli, bardzo subtelnie. Później zgodziłem się pojechać na rekolekcje małżeńskie i przystąpić w parafii do wspólnoty spotkań młodych małżonków. Tamte spotkania również mało mnie interesowały. To też robiłem dla żony.
Dzięki namowom Weroniki zapisałem się na odwyk. Później zaczęła się dwuletnia terapia. Bez picia wytrzymałem równo 13 miesięcy i trzy tygodnie. Na szczęście mój terapeuta mnie nie skreślił i pozwolił pozostać w grupie, za co bardzo mu dziękuję. Skończyłem terapię… I znów po 13 miesiącach sięgnąłem po alkohol.
Córka sąsiadów znalazła mnie na klatce schodowej kompletnie pijanego. Bardzo się przestraszyła. Po jakimś czasie jej mama zaprosiła nas do wspólnoty modlitewnej, w której jesteśmy do dziś.