– Tych, którzy przeżyli piekło gett i obozów koncentracyjnych, pytamy, czego im potrzeba do życia. Jeśli chcą, rozmawiamy z nimi o ich osobistej historii i bolesnych doświadczeniach wojny – mówi Wilburg Schneider ze Stowarzyszenia im. Maksymiliana Kolbego. W lipcu razem z mężem Peterem odwiedziła Śląsk.
Jest maj 1964 roku. Do obozu koncentracyjnego w Auschwitz przyjeżdża grupa Niemców z pokojowego ruchu Pax Christi. Wśród nich są przedstawiciele Centralnego Komitetu Katolików Niemieckich i 13 stowarzyszeń katolickich z RFN. To podróż pokutna. Od zakończenia II wojny światowej minęło niespełna 20 lat. Poczucie krzywdy po doznanym okrucieństwie jeszcze nie minęło. Na miejscu, w nazistowskim obozie zagłady Auschwitz-Birkenau, spotykają się z byłymi więźniami. Nieludzkie warunki, w których przetrzymywano Polaków, poruszają ich serca. Postanawiają przeprowadzić zbiórkę na rzecz poszkodowanych w wojnie. Chcą pomóc. Na razie tyle.
Wewnętrzne przynaglenie
Wkrótce, bo już w 1973 roku, ze spotkania i podjętej akcji niemieckich katolików wyłania się działające do dziś Maximilian-Kolbe-Werk – Stowarzyszenie im. Maksymiliana Kolbego. Jego członkom przyświeca intencja tworzenia klimatu wzajemnego zrozumienia, pojednania i odrodzenia szacunku między narodami: polskim i niemieckim.
Patronem stowarzyszenia zostaje św. Maksymilian Kolbe, znany już na całym świecie polski franciszkanin. To on w 1941 r. w KL Auschwitz z miłości do bliźniego oddał życie za Franciszka Gajowniczka. Ocalały więzień przeżył jeszcze 54 lata, a 10 października 1982 roku osobiście uczestniczył w kanonizacji duchownego. W Stowarzyszeniu im. Maksymiliana Kolbego czynnie zaangażowani są małżonkowie Wilburg i Peter Schneiderowie. Takich osób w Niemczech jest obecnie ok. 80. Para mieszka w Wasserburgu, malowniczym miasteczku położonym w Bawarii na południu Niemiec. Wewnętrzne przynaglenie, by nieść pomoc ofiarom gett i byłym więźniom nazistowskich obozów koncentracyjnych, poczuli kilkanaście lat temu. Teraz przyjechali na Śląsk. Ale Polaków, ofiary nazistowskiego systemu, odwiedzali już wiele razy. W Katowicach są jednak po raz pierwszy. Podczas lipcowego pobytu w stolicy Górnego Śląska z byłymi więźniami spotkali się 25 razy. Państwo Schneiderowie zapowiedzieli się wcześniej. A ich domowe wizyty zostały dokładnie zaplanowane. Atmosferę panującą podczas spotkań z byłymi ofiarami systemu nazistowskiego trudno opisać słowami. Są to chwile wyjątkowe. Niepowtarzalne. Bo przecież nigdy wcześniej się nie widzieli. Nawet o sobie nie słyszeli. A tu nagle po 72 latach od zakończenia wojny Niemcy pukają do drzwi polskich domów, by prosić... o przebaczenie. Być może właśnie takie spotkania decydują o losach świata i relacjach między narodami?
Radość przez łzy
Państwo Schneiderowie do Katowic przyjechali niedużym samochodem. Gdy spakowali swoje bagaże, poukładali paczki, okazało się, że wszystko z ledwością się zmieściło. – Musieliśmy „klapnąć” tylne siedzenia. I po problemie – uśmiecha się Peter Schneider. – Dlaczego Państwo to robią? – pytam Wilburg Schneider, spoglądając na jej pogodną i nieco zmęczoną życiem twarz. – Po prostu. Z potrzeby serca – mówi, spoglądając na męża.