Zdumienie i niedowierzanie nie opuszczały mnie w trakcie lektury tej książki.
Niby opowiada ona o stepach, Zabajkalu, tamtejszych buddystach i szamanach, ale ja niemal nieustannie miałem wrażenie, że czytam o Śląsku.
„Milczącego lamę” Alberta Jawłowskiego pochłonąłem w momencie. Miałem tę publikację tylko przejrzeć i wybrać z niej jakiś fragment do publikacji na serwisie www.religie.wiara.pl, ale kiedy zacząłem ją czytać, nie potrafiłem się od niej oderwać.
Swoje robi egzotyka tego miejsca (wszystkie te buddyjskie legendy, opowieści o duchowej inicjacji Czyngis-chana), ale zaskakująco dużo jest tam także bliskich mi wątków „etnicznych”.
Kim są Buriaci? Grupą etniczną? Narodem mongolskim? Ludnością rodzimą? Różnie się ich określa - tak samo, jak Ślązaków. Ich kultura także nie jest monolitem. Mieszają się w niej wpływy rosyjskie, chińskie, czy mongolskie, tak jak u nos czeskie, morawskie, niemieckie i polskie.
W trakcie lektury najbardziej poruszyły mnie jednak fragmenty, w których mowa była o takich pojęciach, jak toonto i oboo.
Toonto znaczy mniej więcej tyle co nasz heimat. „Toonto czyli mała ojczyzna, jest dla Buriata obszarem szczególnym. Stamtąd pochodzi, tam urodzili się jego przodkowie i tam właśnie na wiele pokoleń wstecz osiadł jego ród. Toonto jest więc centrum świata, miejscem początków i powrotów” – pisze Jawłowski.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy autor tłumaczy termin oboo. To miejsce święte, góra lub skała. „Lokalna, naturalna arena obrzędów i rytuałów”. „Jego widok Buriat zazwyczaj zna od najwcześniejszego dzieciństwa. Takie miejsce przywraca mu chęć do życia, nadzieję, odnawia wyczerpujący się sens istnienia”.
Oczywiście momentalnie pomyślałem o lędzińskim Klimoncie. Świętym wzniesieniu Ziemi Pszczyńskiej, na którym przed wiekami przebywać mieli święci Cyryl i Metody (a może ich uczniowie), a dziś stoi tam kościół pod wezwaniem św. Klemensa. Nie mam wątpliwości - to właśnie takie moje, śląskie oboo.
Kiedy w „Milczącym lamie” mowa o grupie radzieckich intelektualistów, zafascynowanych religią, sztuką i filozofią Wschodu, od raz pomyślałem o naszym, katowickim Oneironie. Czyż Andrzej Urbanowicz i spółka nie robili dokładnie tego samego?
W książce Jawłowskiego znaleźć możemy także dowcipną podpowiedź, w jaki sposób skodyfikować język (Buriatom się to udało, czy uda się Ślązakom?), a także poniższy cytat:
„Kultura jest silna, kiedy ma coś do zaoferowania, jest rozpoznawalna, tworzy wzory, oryginalne i niedające się z niczym pomylić treści. Coraz bardziej przypomina markę, która wchodzi na rynek. Wygrywa albo ginie. A przemysł etniczny to dziś branża całkiem poważna. Już w pierwszej dekadzie XXI wieku zaczęła generować ponad dwa miliardy dolarów zysku w skali roku”.
Producentom śląskich gadżetów regionalnych pewnie jeszcze daleko do zysków idących w miliony, czy miliardy dolarów, ale jak widać, moda na regionalizm i reetnizację, to obecnie trend światowy, a śląskość, tak jak buriackość, bez wątpienia, „ma coś do zaoferowania, jest rozpoznawalna, tworzy wzory, oryginalne i niedające się z niczym pomylić treści”.
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty