Co się dzieje, kiedy znika etos pracy? Kiedy brak respektu dla gruby – żywicielki śląskich rodzin? Do zastanowienia się nad tym skłania „Wujek.81. Czarna ballada” - najnowszy spektakl Teatru Śląskiego.
Pacyfikacja kopalni „Wujek” to jedno z tych wydarzeń, które odcisnęły piętno na historii współczesnego Śląska. Piętno tak mocne, że oprócz Kazimierza Kutza nie było dotąd artysty, który chciałby się z nim zmierzyć.
„Śmierć jak kromka chleba” to film ważny. Powstał dekadę po pacyfikacji. Kazimierz Kutz nie ukrywał, że traktuje go jako swoją powinność twórcy ze Śląska. Jednocześnie ekipa pracująca na planie wspominała później, że cały czas towarzyszyło im poczucie rozdrapywania świeżej rany.
35 lat po tamtych wydarzeniach po temat pacyfikacji sięgnął Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego. Reżyser od początku nie ukrywał, że do spektaklu i przedstawianych wydarzeń ma stosunek bardzo emocjonalny – sam był ich świadkiem jako nastolatek.
„Wujek.81. Czarna ballada” to spektakl niebanalny i w odważny sposób portretujący Śląsk – zarówno ten sprzed trzech dekad, jak i współczesny. Robert Talarczyk w kilku kluczowych scenach dotyka sedna śląskości i przemian, jakie zachodzą w regionie. Wystarczy przywołać tutaj piękną i starannie przemyślaną scenę Barbórki. To ona oddziałuje najmocniej. Mimo że rzecz dotyczy pacyfikacji, to dialog św. Barbary (rewelacyjna Joanna Kściuczyk-Jędrusik) z Panem z Katowic (w którego wcielił się raper Miuosh) jest chyba najlepszą diagnozą przemian, jakie zaszły w etosie zawodu górnika. „Mój dziadek modli się inaczej niż ja” – konstatuje Miuosh.
Świetny jest także portret rodziny w scenie rozpakowywania paczki z Niemiec – to jeden z tych momentów, które doskonale oddają atmosferę czasu komuny i tęsknoty jego współczesnych. Przez ten czas widzów prowadzi czterech kolegów z podwórka. Warto podkreślić, że wcielający się nich chłopcy doskonale sobie radzą.
Tu widać dobrą rękę reżysera, ponieważ chłopcy zadanie mają niełatwe. Rafał, Adam, Grzegorz i Tomek muszą śpiewać, tańczyć, biorą udział w scenach pantomimy. Z tego wszystkiego wychodzą obronną ręką. Czterej jeźdźcy Apokalipsy – bo tak nazywają sami siebie – jako bohaterowie pozwalają spojrzeć na smutną, szarą rzeczywistość PRL-u z dystansem, co widać w komiksowej scenie walki o odzyskanie zegarka.
Niestety niewątpliwe zalety, jakie posiada „Wujek.81…” nieco giną w mocno barokowej formie spektaklu. W pewnym momencie przypomniało mi się zdanie mojego redakcyjnego kolegi – „Nie ma tekstu, który nie zyskałby na skróceniu”. Mam wrażenie, że podobnie jest z najnowszym tytułem „Teatru Śląskiego”. Niektóre ze scen, w moim przekonaniu, można by usunąć bez szkody dla spektaklu. Tak się nie stało i całość cierpi na nadmiar symboliki oraz przeładowanie liczbą pojawiających się na scenie postaci. Kuriozalna wydała mi się m.in. scena tańca kilkunastu papieży.
Jej niedopasowanie mocno widać w zderzeniu z ciekawie przetransponowanym na dziecięcy sposób myślenia wątkiem legendy o franciszkaninie. Jestem w stanie zrozumieć zamysł reżysera, chęć dokładnego oddania atmosfery tamtych dni, jednak wszystkie dodatkowo wplatane wątki i „ozdobniki” są mieliznami, na których momentami grzęźnie całość. Siłą śląskości, moim zdaniem, od zawsze była prostota, a nawet pewna zgrzebność, której niestety w „Wujku.81….” próżno szukać.
Mimo wszystko dziękuję dyrektorowi Teatru Śląskiego. Za odwagę w podjęciu tego tematu. Za nieukrywanie osobistego wymiaru historii, co mimo że nie jest powiedziane wprost, wyziera z wielu scen. Czuć to także w gęstniejącej atmosferze oczekiwania. Bohaterowie są bowiem przekonani, że lada moment będą świadkami apokalipsy. Świat dorosłych nieuchronnie musi runąć, dlatego wypatrują znaków najgorszego.
A dla dzieci apokalipsa staje się przeżyciem pokoleniowym, które wprowadza je w dorosłość. Bywa tak, że sztuka staje się niezamierzonym komentarzem do bieżących wydarzeń – takie wrażenie można odnieść i w tym wypadku. Bowiem w tym kontekście pytanie o pamięć, o sens ofiary Dziewięciu z „Wujka” reżyser pozostawia otwarte.