Barbórka jak Kevin

A może jak Amelia?

Niby mamy Adwent, ale uliczne i sklepowe dekoracje zdają się mówić coś innego. Świąteczna atmosfera już dawno zapanowała w centrach naszych miast, pełno jej także w reklamach i telewizyjnych ramówkach. Tzw. christmas movies, z niezatapialnym Kevinem na czele, non stop będą się pojawiać na naszych ekranach w najbliższych tygodniach. Cóż, oto uroki cywilizacji obrazu.

Pewnie mógłby tu trochę na nią ponarzekać, ale… nie bardzo mi wypada. Bo przecież sam też mam taki swój świąteczny film. Nie dotyczy on jednak świąt Bożego Narodzenia, a Barbórki.

O tak, „Barbórkę” Macieja Pieprzycy od lat oglądam w okolicach 4 grudnia. To jedna z tych nieusuwalnych pozycji z listy filmów na nagrywarce. Bo coś się Pieprzycy w tym filmie udało. Pokazał Śląsk magiczny i urokliwy. „Nikiszowy”. Grudniowo-adwentowo-barbórkowy – a to najpiękniejsza pora roku.    

Ten film krzepi. Jakby specjalnie nakręcono go „ku pokrzepieniu śląskich serc” (czy przypadkiem nie jest to trochę taka śląska „Amelia”?). Ale obraz ten ma też całkiem sporo do powiedzenia na temat śląskości. Jej istoty. Kwintesencji.

Chodzi, rzecz jasna, o tradycję. O to co dawne (pradawne), przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przybyły na Śląsk warszawski aktor (amant z pewnego serialu telewizyjnego) żyje w zupełnie innym świecie. Kasa, kariera, konsumpcja – oto, co go napędza. I nagle zderza się z zupełnie inną mentalnością. Światem prawdziwych i wielkich śląskich wartości.

Pewnie, że reżyser stworzył film-laurkę. Pewnie, że idealizuje Śląsk, śląskość i Ślązaków. A jednak robi to z takim wdziękiem, że nie można - przynajmniej ja nie potrafię - się tej opowieści oprzeć. 

To najpiękniejszy „śląski film” jaki kiedykolwiek nakręcono. Mój coroczny, barbórkowy seans obowiązkowy.

*

Tekst z cyklu Okiem regionalisty

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..