Tę charakterystyczną halę - symbol Katowic - kojarzą chyba wszyscy w Polsce. Nie do wiary jednak, jak ciepłe wspomnienia wywołują u Ślązaków (i nie tylko) imprezy, w których tu uczestniczyli.
W sobotę z wielką pompą w Spodku świętowane będą 45. urodziny najbardziej rozpoznawalnej hali widowiskowo-sportowej w kraju. Co prawda, obiekt został oddany do użytku dokładnie 9 maja 1971 r., ale gala urodzinowa odbędzie się tu właśnie teraz. Nie sposób wyliczyć wszystkich imprez zorganizowanych tu w ciągu niemal pół wieku, ale charakterystyczny jest błysk w oku u tych, którzy w nich uczestniczyli.
To tutaj ludzie przeżywali wielkie wzruszenia sportowe. Najpierw był szał w 1976 roku, gdy polska reprezentacja w hokeju na lodzie spuściła manto niepokonanym w tej dyscyplinie Rosjanom 6:4. "Bohaterem narodowym" został wtedy Wiesław Jobczyk, który zdobył w tym meczu hat-tricka. - Jako nastolatka miałam absolutnego "szmergla" na punkcie hokeja - opowiada Iza, dziennikarka z Katowic. - Byłam jeszcze za mała, gdy nasi grali w Spodku z Ruskimi, ale w latach 80. dostałam w prezencie od koleżanki, rodowitej katowiczanki, kilka widokówek, które wydano specjalnie z okazji tego zwycięstwa. To był mój największy skarb w zeszycie z wycinkami hokejowymi, który wtedy prowadziłam. Wtedy też jeździłam już do Katowic na mecze na lodowisko. To były zawsze ogromne przeżycia!
To także w Spodku nasi siatkarze zdobyli mistrzostwo świata, a koszykarki i lekkoatleci zostali mistrzami Europy. Zresztą imprez sportowych odbyło się tu bez liku. - To były lata 80. - wspomina Dorota, fotoedytor z Katowic. - Większą grupą poszliśmy do Spodka na mecz Polska-USA w siatkówce. Hala była wypełniona kibicami. Ale publiczność wtedy nie szalała tak jak dziś, w sektorach był zupełny spokój. Koleżanka podpuszczała moją siostrę, że jeśli wrzaśnie: "Polska!", dostanie 50 złotych (te stare, ze Świerczewskim). Beata bardzo się wstydziła, ale w końcu wykrztusiła z siebie okrzyk, wcale nie taki cichy, skoro oburzeni widzowie z sektora spiorunowali ją wzrokiem. Ale koleżanka uznała, że było za cicho i pięciu dych nie dała... Siostra do dzisiaj jej to pamięta - śmieje się Dorota.
- Ja w Spodku uczyłem się jeździć na łyżwach, to był koniec lat 70. - opowiada Tomek, poligraf z Katowic. - Ale najbardziej zapadły mi w pamięć te nieprawdopodobnie widowiskowe rewie na lodzie, które się tu odbywały. Głównie rosyjskie. To był niesamowity rozmach - to oświetlenie, sztuczny śnieg lecący z dachu, panie z żaróweczkami poprzyczepianymi do rąk i nóg... Żałuję tylko, że tak wysoko siedziałem, bo wrażenie było ogromne. Podobne zrobiły na mnie później tylko pokazy cyrkowe. W porównaniu do cyrków, które większość ludzi zna z objazdowych namiotów, to były naprawdę niezapomniane spektakle... Duże wysokości, na których odbywały się akrobacje, ogromna arena, dużo zwierząt, dla których klatki rozstawiane były na oczach widzów...
Gabrysia, która zajmuje się reklamą, potwierdza: - Choć obecnie z wielu względów cyrkom jestem przeciwna, to tęskno mi za wrażeniami, które towarzyszyły temu przeżyciu z dzieciństwa. Pamiętam, jak do Katowic zawitał zagraniczny, światowej sławy, wielki i z pompą prezentujący się cyrk z całą gamą zwierząt, clownów, akrobatów i orkiestrą na żywo - mówi. - Na widowni zasiadły tłumy dzieci z rodzicami, do dziś pamiętam to podekscytowanie i radość, zachwyt i zdziwienie...
Największe chyba emocje, może dlatego, że wystąpiła tu naprawdę ogromna plejada gwiazd rodzimych i zagranicznych, wzbudzają wspomnienia o koncertach w Spodku. Nasz redakcyjny kolega Marcin sięga pamięcią: - Pierwszy poważny koncert. Początek liceum. "Festiwal Kultury Studentów PRL". Tak to się nazywało. Zabrał mnie kumpel. Zagrały Kult ("Poooolska, mieszkam w Polsce!") i Armia, która swoim potężnym brzmieniem wtłoczyła w krzesła kilkutysięczną publiczność. Zakochałem się. I stałem się punkiem - śmieje się.