Czyli mój kibicowski coming out.
Kto wie, czy wczoraj nie byliśmy świadkami piłkarskiego wydarzenie jesieni na Śląsku. W Tychach, na najpiękniejszym stadionie w regionie, gościł klub-legenda, czyli Górnik Zabrze.
Szkoda tylko, że ten derbowy pojedynek nie odbyły się w ekstraklasie, a jedynie na jej zapleczu, ale ów fakt dobrze oddaje kiepską kondycję śląskiej piłki w ostatnich dekadach. Mimo mizernych rezultatów, kibice w regionie wciąż jednak pozostają wierni fusbalowi i to on, niezmiennie, pozostaje dla nich sportem numer jeden.
I coraz częściej sobie myślę, że… szkoda. Nie docenia się innych dyscyplin. Czasem, od wielkiego dzwonu, media zauważą sukces hokeistów, czy koszykarzy, ale generalnie dominuje bala, bala, bala. Tymczasem ja już rok temu kibicowsko przerzuciłem się na siatkówkę. I to w dodatku tę żeńską - mniej docenianą i niestety wciąż traktowaną u nas po macoszemu.
Moi tyscy znajomi pukali się w czoło. – Mosz taki wypasióny stadión pod nosym, a wolisz łazić na ta szkolno hala na Borowo? – pytali z niedowierzaniem. – A wola! – odpowiadałem i udawałem się na ulicę Borową, oglądać w akcji siatkarki II-ligowego TKS-u Tychy.
Nikt nie płaci tym dziewczynom za grę (choć, nie wiedzieć czemu, ich koledzy z sekcji męskiej – także występujący w II lidze - wynagrodzenia otrzymują). Dziołchy trenują po pracy lub zajęciach szkolnych, a jednak na parkiecie dają z siebie wszystko. A przy tym emanuje z nich niesamowita radość gry, entuzjazm i energia, którymi łatwo się zarazić. Także autentyczny duch sportowej rywalizacji jest tam stale obecny (ten sam, który z naszych piłkarskich stadionów ulotnił się dekady temu). Podobnie jest na trybunach.
Może kojarzą Państwo taką anegdotę opowiadaną przez profesora Jana Miodka, kiedy pod koniec lat ‘60 poszedł we Wrocławiu na mecz tamtejszego Śląska z Ruchem Chorzów. Siedział wśród kibiców gospodarzy wraz z innym fanem Niebieskich. Chłopak cały mecz wcinoł żymła z wusztym, co jakiś czas dodając: - Ruch wóm jeszcze pokoże. I rzeczywiście pokozoł, wygrywając 2:0. Nikt tego chłopaka nie gonił, nie pobił. Tak się wtedy kibicowało.
Dziś coś nie do pomyślenia na piłkarskich stadionach, ale na meczach TeKaeSianek – jak najbardziej. Fani i znajomi gości siedzą razem z tyszokami. Atmosfera jest raczej rodzinna. Zaś nad wszystkim (dosłownie: nad wszystkim) czuwa niezawodna Barbara Nowrotek – spikerka, charyzmatyczna „młynowa”, sędzia, współorganizatorka wyjazdów drużyny… Dziołcha-orkiestra! :)
Fajnie, że wciąż jeszcze mamy na Śląsku takie miejsca. Kluby, w których prym wiodą społecznicy i pasjonaci, potwierdzający swą postawą myśl Jana Pawła II, że sport jest swoistym rodzajem powołania. Oby tą pozytywną energią pozarażali jak największą ilość osób.
No i niech ten nowy sezon w siatkarskiej II lidze wreszcie się zacznie! Bo mie sie już naprowdy za tym TKS-ym cni :)
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty