Czy ksiądz może mnie wyspowiadać?

Gdy ten młody człowiek opowiadał swoją historię, ja jako kapłan płakałem. Ze łzami w oczach wypowiedziałem do niego parę słów i podziękowałem mu. Później udzieliłem rozgrzeszenia! To była lekcja dla mnie. To była wielka lekcja Bożego Miłosierdzia!

Byłem drugi rok księdzem, końcówka roku szkolnego. Jeszcze przed klasyfikacją. Gorączka ostatnich chwil, by zmienić i poprawić oceny. Rozpoczynam dzień o 5.30. Poranny dyżur w konfesjonale, Msza święta, śniadanie i do szkoły na 8 godzin lekcyjnych. Powrót na probostwo i obiad. Potem wyczekiwane 30 minut, by zostać w ciszy pokoju i wyprostować nogi. Moment na oddech i wytchnienie, aby wrócić do popołudniowych zajęć i spotkań w parafii. 

I w tej właśnie chwili dzwoni domofon. Czemu właśnie teraz? Ksiądz też potrzebuje chwili dla siebie, myślę w duchu. Inny ksiądz ma dziś dyżur. Odbieram jednak. To mój uczeń: „Czy ksiądz mnie może teraz wyspowiadać?”.

Przecież po południu jest dyżur księży przed wieczorną Mszą Świętą - przebiega kolejna myśl. - Czemu właśnie teraz? Ale za nią zaraz druga: spowiedzi nigdy się nie odmawia proszącemu o nią! Chyba bez entuzjazmu w głosie powiedziałem: „Przejdź, proszę, do kościoła, drzwi boczne są otwarte, przygotuj się w chwili ciszy. Ja zaraz przyjdę do konfesjonału”.

Dalszą część mogę opowiedzieć dlatego, że ten młody człowiek wydarzenie to uczynił świadectwem na rekolekcjach szkolnych, tak więc nie naruszam tajemnicy spowiedzi.

Siadam zatem zmęczony do konfesjonału. Młodzieniec rozpoczyna swoje wyznanie:

Miniony rok szkolny przegrałem. Imprezy, alkohol, wagary, no i już pewne, że brak promocji do kolejnej klasy technikum. Rodzice się dowiedzieli. Gdy wróciłem do domu, myślałem, że będzie ochrzan, awantura, może mi się oberwie, kara i rachunki będą jakoś wyrównane… Nic z tych rzeczy! Tata spuścił głowę i poszedł do drugiego pokoju. Mama milczała. To było gorsze niż policzek! Zrozumiałem, że ich zawiodłem, rozczarowałem, roztrwoniłem nadzieje we mnie pokładane. Dotarło do mnie z wielkim bólem, że coś przegrałem, zmarnowałem bezpowrotnie i teraz nie potrafię się z tym zmierzyć. Poczułem do siebie ogromną nienawiść. Decyzja była prosta: skończyć ze sobą! Mieszkamy na wysokim piętrze wieżowca. Poszedłem do swojego pokoju. Usiadłem na parapecie z nogami na zewnątrz, by wykonać ten desperacki ruch. I właśnie wtedy kątem oka zobaczyłem w szybie odbicie figurki Matki Boskiej, która stała na półce mojej meblościanki. I poczułem niejako wewnętrznie głos mówiący do mnie: JESTEŚ KOCHANY. JESTEŚ SYNEM. JESTEŚ KOCHANYM SYNEM. Zszedłem z parapetu i wiedziałem jedno: muszę iść do spowiedzi. I przyszedłem do kościoła i teraz tu jestem!

Gdy ten młody człowiek opowiadał swoją historię, ja jako kapłan płakałem. Ze łzami w oczach wypowiedziałem do niego parę słów i podziękowałem mu. Później udzieliłem rozgrzeszenia! To była lekcja dla mnie. To była wielka lekcja Bożego Miłosierdzia!

Przez to wydarzenie Pan niejako mówił do mnie: Michał! Proszę, nie ograniczaj mojej miłosiernej miłości do swojego grafiku zajęć. Płakałem, bo zrozumiałem, że jestem zaabsorbowany swoim planem obowiązków do wypełnienia, jakby to ode mnie wszystko zależało. A tutaj, niejako na marginesie mojego kalendarza, Miłosierny Jezus pokazuje, że to ON SAM i Jego Matka troszczą się o swoje dzieci. Ja mam być tylko narzędziem w Jego dłoniach. Uczestnikiem cudów Jego Miłosierdzia. To On chce mieć inicjatywę.

TO ON USTALA ODPOWIEDNI CZAS MIŁOSIERDZIA!

Od tego dnia staliśmy się z Leszkiem przyjaciółmi. Powtarzając rok, dostał się do jednej z trudniejszych klas, jakie miałem w historii mojego nauczania religii w szkole. Był moim pierwszym sprzymierzeńcem na katechezie i autentycznym świadkiem. Zaliczał się do grona dobrych uczniów w klasie. Zaangażował się w Teatr Młodych, który prowadziłem w ramach dodatkowych zajęć pozalekcyjnych. Sam z innymi pisał scenariusze do przedstawień wystawianych dla pozostałych uczniów. Później współpracowaliśmy razem w Duszpasterstwie Akademickim. Ożenił się z Dorotą, którą poznał w nowej, o rok młodszej klasie. Błogosławiłem ich związek małżeński i bawiłem się z nimi na weselu.

Leszek dzwoni co jakiś czas do mnie i opowiada, jak Miłosierny Pan Bóg troszczy się o ich rodzinę w konkretach życia, takich jak np. znalezienie pracy czy odszukanie i zakup nowego mieszkania.

Hojność Bożego Miłosierdzia nie jest ograniczona naszym kalendarzem…

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..