– Człowiek bardzo związany z rodziną: po śląsku, po katolicku. Żona i mąż. Ona obok niego, on obok niej. Zawsze obecni w Ruchu Światło–Życie, w Domowym Kościele. To „vir iustus”, jak św. Józef. Bardzo go poważałem – mówi o śp. Wilhelmie abp Damian Zimoń.
Urodził się w górniczej rodzinie w Siemianowicach jako najmłodszy z ośmiorga rodzeństwa. Sam doczekał się 5 dzieci, 15 wnuków i 2 prawnuczek. Syn i wnuk zostali kapłanami, pozostali synowie – szafarzami. W małżeństwie z Anną przeżył 59 lat. Razem brali udział w pracach I Synodu Kościoła Katowickiego, a później zakładali Domowy Kościół w archidiecezji katowickiej; byli pierwszą parą diecezjalną. Prowadzili liczne rekolekcje, dbając o rozwój duchowy rodzin i pielęgnując świadomość liturgiczną. W kościele pw. Krzyża Świętego pożegnało Wilhelma ok. 60 księży, rodzina i wielu przyjaciół i znajomych. Dla biskupa – był „mężem sprawiedliwym”. Dla dorosłych dzieci? – Byłem dumny ze swego ojca – zaświadcza syn. – Sprawiedliwy, zawsze zatroskany o rodzinę – mówi drugi syn. – Nie zapomnę dotyku jego dłoni – dużych, silnych, opiekuńczych – zarówno w tańcu, gdy świetnie prowadził, jak i w szpitalnym łóżku, gdy był już bezsilny i cierpiał – wspomina córka. – Podkreślał, że jest dumny z moich osiągnięć – dodaje druga córka. – Doznałam od niego samego dobra. Cieszę się, że moje dzieci miały takiego dziadka – mówi synowa. – Dziadek uczył, jak dawać swój czas – zaznacza wnuk. Inne z wnucząt podkreśla: – Był człowiekiem, dla którego nie istniały granice zainteresowań i pasji. Żył naprawdę. I jeszcze: – Babcia z dziadkiem prowadzili konferencje na rekolekcjach, na których byłem animatorem. Zawsze miałem obawy, jak przyjmie ich „dzisiejsza młodzież”, ale za każdym razem miłość i zrozumienie widoczne w ich małżeństwie oraz żarty dziadka przeplatane z poważnymi wypowiedziami sprawiały, że młodzi ludzie słuchali z zaciekawieniem. Wnuki wspominają opowieści dziadka, podkreślają jego doświadczenie życiowe, roztropność, opiekuńczość, poczucie humoru, wielką otwartość i zaufanie. – Dziadek pozwolił mi uczyć się jazdy na jego własnym aucie, pod jego nadzorem – wspomina jeden z nich. A żona? Mówi, że jest wdzięczna Bogu za dar tak wspaniałego człowieka. Zaznacza, że wszystko, co odnosiło się do Boga i zobowiązań wobec ludzi – rodzinę, pracę, sport, Spółdzielnię Mieszkaniową – traktował bardzo poważnie. I kreśli obraz Wilhelma jako męża i chrześcijanina: – Zawsze byłam pewna jego wiernej i wyłącznej miłości małżeńskiej. Wyjeżdżał często, a ja spokojnie na niego czekałam. W 1979 roku, po spotkaniu ze św. Janem Pawłem II w Nowym Targu, podpisał Krucjatę Wyzwolenia Człowieka i trwał w trzeźwości. Był świadkiem Chrystusa. Niebezpieczne sytuacje w pracy zawsze rozwiązywał z Bogiem. Od znaku krzyża rozpoczynał usuwanie bardzo poważnych awarii. Choć kopalni już dawno nie ma, w opowieściach Wilusia ciągle istniała i tak zachowała się w pamięci dzieci i wnucząt. Modliliśmy się razem liturgią godzin. Całowaliśmy brewiarz, ciesząc się, że w Ruchu Światło–Życie poznaliśmy tę formę modlitwy. Wiluś kończył dzień kompletą. Z okazji 90-lecia archidiecezji katowickiej abp Wiktor Skworc wręczył nam medal za szerzenie Królestwa Bożego. Bardzo chciałam, żeby Wiluś „jeszcze trochę” pożył, ale Pan Bóg chciał inaczej – niech będzie błogosławiona Jego święta wola. Bardzo mi go brakuje, ale nie płaczę. Modlę się, śpiewam i żyję dla tych, którym służę – teraz w jedności duchowej z moim mężem, pokochanym na zawsze, nie tylko do śmierci. Nasza miłość trwa w dzieciach, które są jej owocem. – Pożegnaliśmy go pięknie – kończy pani Anna. – Z wiarą w jego wieczną radość. „Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.