Tychy mają swój pomnik Ślązaków wywiezionych na Wschód. Stanął w dzielnicy Wilkowyje, skąd Sowieci zabrali w 1945 r. 33 osoby.
Artur Badeja z Tychów-Wilkowyj miał przeszło dwa lata, kiedy po jego tatę, Ryszarda, przyszli Sowieci. Powiedzieli, że ma się zbierać, bo będzie pracował przy rowach przeciwczołgowych. Choć niewielu w to wierzy, Artur twierdzi, że zapamiętał krótką migawkę z pożegnania z ojcem, bo wiązało się to dla niego z wielkimi emocjami. W tym wspomnieniu mały Artur siedzi na łóżku i patrzy na tatę, myjącego się szybko w przenośnej umywalce. – Widzę go, jak ma rozpiętą koszulę i jeszcze spuszczone szelki, jest w tym wspomnieniu pochylony – zaznacza. Więcej już go nie zobaczył. Zostały tylko zdjęcia. Widać na nich eleganckiego mężczyznę w garniturze, z krawatem. Są też fotografie rodzinne, które tata robił swoją leicą, nieraz za pomocą samowyzwalacza. – Na jednym zdjęciu siedzę mu na kolanach. Obok są siostra i brat, mama i babcia – mówi Artur.
Dziwny tartak
Ryszard Badeja trafił do Donbasu. Niewolniczo pracował w kopalni Trudnoskaja pod Donieckiem. – Do domu w Wilkowyjach wrócił w końcu pan Gołek, wychudzony tak, że jego dzieci go nie poznały i uciekały przed nim. Przyszedł do mojej mamy i powiedział, że spał pod Donieckiem prycza w pryczę z moim ojcem. I że tata zmarł tam latem 1946 roku – mówi Artur Badeja. Matka Artura długo rozmawiała z panem Gołkiem. A później oświadczyła: „Dzieci kochane, absolutnie nic wam nie powiem. Lepiej, żebyście nie wiedzieli”. Młodzi Badejowie dowiedzieli się tylko jeszcze, że ciało ich taty zostało wrzucone do dołu wraz z wieloma innymi i posypane wapnem. Matka przykazywała swoim dzieciom, żeby nigdy nikomu nie mówili o losie taty. Kiedy Artur już w latach 50. dostał się do liceum, nauczyciel zapytał go o ojca. Chłopak odpowiedział: „Na wojnie zginął”. – O tej wywózce nie wolno było w Polsce mówić, tak samo jak o Katyniu – ocenia Hildegarda Badeja, żona Artura. Aby utrzymać troje dzieci, mama, Agnieszka, zatrudniła się po wojnie w tartaku w Wilkowyjach. – Bardzo dziwny zakład był z tego tartaku. Pracowały tam prawie same wdowy i tylko kilku mężczyzn – mówi Artur. Z małej wsi, jaką były wtedy Wilkowyje, Sowieci wywieźli 26 mężczyzn i 3 kobiety. Cztery kolejne osoby zabrali z zachodniego krańca Tychów, który dzisiaj też należy do dzielnicy.
Imię po pradziadku
Największe zdziwienie rodzina Badejów przeżyła już po upadku komunizmu za sprawą monografii Tychów. – Znalazłem tam informację, że w 1945 r. grupa AK-owców została zdradzona i wywieziona na Wschód przez Rosjan. Było tam chyba sześć nazwisk. Czytam, a tam mój tata jest wymieniony – wspomina Artur. Okazało się, że Ryszard Badeja był łącznikiem Armii Krajowej. Nie powiedział o tym najbliższym, żeby ich nie narażać. – Wszyscy wiedzieli, że często wyjeżdżał do Krakowa, niby to handlować. A w rzeczywistości przewoził meldunki – mówi jego syn. Imię Ryszard, na cześć zmarłego w Donbasie przodka, nosi dzisiaj jego prawnuk – wnuk Artura. Wywieziony przez Sowietów Ryszard i inni ludzie, zabrani z terenu dzisiejszych Tychów, zostali dzisiaj upamiętnieni także w przestrzeni publicznej. Udało się to dzięki dr. Wojciechowi Schäfferowi, historykowi z Archiwum Archidiecezjalnego w Katowicach. Przed pięciu laty zaczął on kompletować listę wywiezionych z Wilkowyj, gdzie mieszka. Chodził od domu do domu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się