Z Andów na Śląsk. Relikwie dwóch błogosławionych franciszkanów, zamordowanych w 1991 r. w Peru, trafią do Mysłowic-Krasów.
Brat bliźniak jednego z nich – Marek Tomaszek z Łękawicy pod Żywcem – prawdopodobnie uroczyście wniesie te relikwie do kościoła św. Józefa w Krasowach. Wprowadzenie już w tę niedzielę 3 kwietnia o 10.00.
Jeden z zamordowanych błogosławionych – o. Michał Tomaszek – pochodził właśnie z Łękawicy, gdzie urodził się w 1960 roku. Drugi – o. Zbigniew Strzałkowski spod Tarnowa – przyszedł na świat w 1958 roku. – To są nasi rówieśnicy! – zwraca uwagę Beata, parafianka z Krasów. Tłumaczy, że m.in. dlatego przykład życia i śmierci tych dwóch polskich franciszkanów przemawia do niej z ogromną mocą. O wiele większą, niż świętych żyjących przed stuleciami.
Nie tylko ona tak czuje.
Napis zrobiony krwią
Młodzi franciszkanie Michał i Zbigniew pojechali na misje do Peru w 1988 roku. Zamieszkali w wiosce Pariacoto wysoko w Andach, wśród ubogich Indian. Sprawowali dla nich Eucharystię i dawali im Ciało Chrystusa.
A przy okazji założyli parafianom szkołę i starali się podnieść poziom ich życia. Zbigniew służył pomocą medyczną – także w czasie epidemii cholery. Michał pracował z dziećmi i młodzieżą; młodzi go kochali. Ojcowie dojeżdżali do kilkudziesięciu okolicznych miejscowości.
Niestety, marksistowskim terrorystom z organizacji Świetlisty Szlak nie podobało się, że katoliccy duchowni podnoszą poziom życia ludności. Uznali, że odciągają w ten sposób „lud” od walki o wprowadzenie komunizmu. Groźby nie skutkowały: Polacy trwali na tym posterunku. I przejmowali dla Jezusa rząd dusz nad całą wysokogórską okolicą.
Na franciszkanów zapadł wtedy wyrok. Wydał go, jak się po latach okazało, sam założyciel organizacji Świetlisty Szlak Abimael Guzmán.
W piątek 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto pojawili się uzbrojeni partyzanci. Oprócz ojców Zbigniewa i Michała w kaplicy modlili się trzej franciszkańscy postulanci. „My jesteśmy kapłanami, postulantów zostawcie!” – powiedzieli Polacy napastnikom.
Obaj ojcowie i wójt Pariacoto zostali wywiezieni za wieś. Dołączyła do nich z własnej woli s. Bertha ze zgromadzenia służebnic Najświętszego Serca Pana Jezusa, która nie chciała zostawić Polaków. Była świadkiem parodii sądu.
Terroryści oskarżyli franciszkanów, że – jak później zeznała s. Bertha – „poniżali lud, rozdzielając żywność pochodzącą od imperialistów, że religia jest opium dla ludu, że głosząc pokój i podejmując działania ewangelizacyjne oraz charytatywne, usypiają lud po to, aby masy nie podejmowały zrywu rewolucyjnego”.
Później za pośrednictwem prasy dodali do tego jeszcze zarzut, że franciszkanie byli „agentami CIA i Papieża Polaka”.
Siostra Bertha przeżyła – przed zamordowaniem Polaków została wyrzucona z samochodu.
Ciała wójta oraz ojców Zbigniewa i Michała znaleziono wkrótce kilka kilometrów za wsią. Leżeli twarzami do ziemi, zastrzeleni. Na plecach Zbigniewa leżała kartka, na której terroryści napisali krwią jednego z nich: „Tak giną lizusy imperializmu”.
„Misłowice” z relikwiami
Papież Franciszek beatyfikował ojców Michała i Zbigniewa cztery miesiące temu – 5 grudnia ubiegłego roku. Fragment tej uroczystości widział w telewizji ks. Wiktor Zajusz, farorz z Krasów. Już w połowie Mszy św. beatyfikacyjnej musiał wyjść na kolędę. – Ale nie dali mi ci męczennicy spokoju – zauważa.
Minęły święta, ale, ku zdziwieniu proboszcza, ojcowie Zbigniew i Michał wciąż „chodzili mu po głowie”. Obejrzał o nich film. Zamówił obrazki z ich relikwiami drugiego stopnia – z ubrań. Rozdawał je i zamawiał kolejne partie, coraz większe. W reakcjach swojej i innych ludzi na tych dwóch franciszkanów widział jakiś fenomen.
Postanowił wygłosić o nich kazania pasyjne. – Mówię synowi kuzyna: „Adrian, zamów mi ich obraz”. Wysłał zdjęcie internetem, a za pięć dni przyszła z Londynu taka wielka paczka – wspomina ks. Wiktor.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się