Najgenialniejsza powieść o Górnym Śląsku nareszcie po polsku.
Przez lata unosiło się nad nią jakieś fatum. August Scholtis opublikował ją w 1932 roku, ale już rok później trafiła na indeks książek zakazanych w nazistowskich Niemczech. W Polsce też nigdy nie chciano jej wydać, ze względu na liczne akcenty antypolskie. Cóż, śląski los. Za mało polska, za mało niemiecka, a przecież znaleźć możemy w niej także wątki czeskie, czy morawskie (autor urodził się w Bolaticach – w wiosce, która dziś administracyjnie podlega pod czeski kraj morawsko-śląski).
Scholtis nie oszczędza nikogo. Wiejska biedota, polscy patrioci, niemieccy milionerzy, przedstawiciele Kościoła katolickiego, żydzi, protestanci – dostaje się tu każdemu. Dzieje się tak m.in. za sprawą konwencji wybranej przez autora, który zdecydował się sięgnąć po znaną od XVI stulecia opowieść sowizdrzalską.
Rzekomy głupek, zwany Kaczmarkiem, przygląda się otaczającej go rzeczywistości. Próbuje ją pojąć, dostosować się, ale jego wysiłki spełzają na niczym. Uprzedzenia, dziwaczne przyzwyczajenia, czy hipokryzja spotykanych przez niego ludzi skutecznie zniechęcają go bycia takim jak inni. Z czasem okaże się, że najlepiej dogaduje się ze swym parszywym psem, czy ukazującymi mu się od czasu do czasu zjawami: diabłem i zmorą. Szalony to koncept, ale… „w tym szaleństwie jest metoda”. I to nie tylko sowizdrzalska, ale także dadaistyczna, surrealistyczna, czy ekspresjonistyczna.
Jest bowiem Scholtis dzieckiem swoich czasów. Po koszmarze I wojny światowej takie właśnie style i nastroje panowały wśród europejskich artystów. To co absurdalne, dziwaczne i nie mieszczące się w głowie święciło triumfy. W ten właśnie sposób próbowano odreagować powojenne traumy. Stąd też w „Wietrze od wschodu” arystokrata Udo Toto von Moto Homo, profesor Larrifarri, śląscy zbójnicy Eliasz i Pistulka, dyktator Wojcech, czy teoria, że człowiek nie od małpy, a od świni pochodzi.
Wszystko to bardzo śmieszne, ale raz po raz, w trakcie lektury, orientujemy się, że jest to typowy śmiech przez łzy. Pisarz od czasu do czasu porzuca nawet ton wariackiej groteski i dzieli się z czytelnikami swą rozpaczą i przygnębieniem – szczególnie gdy zaczyna się okres plebiscytu, bratobójczych, powstańczych walk na Śląsku i sztuczny podział regionu między Niemcy, Polskę i Czechy.
Wtedy charakterystyczny śląski humor gdzieś wyparowuje, bo też nie da obśmiać się wszystkiego (choć czasem bardzo by się chciało). Ale lament też nie pomaga. Cóż więc pozostaje?
Scholtis często kończy rozdziały dadaistycznymi tati-tata, tik-tak, czy bim-bim. One chyba najlepiej oddają dziecięcą nieomal bezradność autora wobec nieszczęść, które spadły na niego, jego małą ojczyznę i całą ówczesną Europę.
Tati-tata…
*
Fragment powieści można przeczytać tutaj
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska