Magda, świecka misjonarka ze Świętochłowic, na misjach w Peru znalazła... męża.
Była gościem spotkania rodzin misjonarzy z abp. Skworcem, które 13 grudnia odbyło się w Mikołowie. Właśnie przyleciała z mężem z Peru, żeby spędzić święta z jej rodziną w Świętochłowicach-Chropaczowie.
Dla imienia Jezus prawie pięć lat temu Magda zostawiła swój dom na Śląsku, bo chciała głosić Ewangelię Indianom. Okazało się, że Jezus przygotował dla niej na misjach dużo więcej, niż się spodziewała, kiedy za głosem powołania ruszała za ocean: Robert, jeden z poznanych tam peruwiańskich Indian, został jej mężem.
O swojej niezwykłej historii Magdalena Tlatlik opowiadała w kuluarach spotkania w Mikołowie. W domu parafialnym parafii św. Wojciecha spotkali się tam bliscy misjonarzy archidiecezji katowickiej z arcybiskupem Wiktorem Skworcem.
W nieformalnej, lekkiej atmosferze arcybiskup opowiadał zgromadzonym, jak odwiedzał polskich misjonarzy, tłukąc się po bezdrożach Ameryki Południowej i Afryki. Dziękował rodzicom misjonarzy za ich dzieci. - Wasze córki, wasi synowie są mi bardzo bliscy – podkreślał. Może się zdarzyć, że córka czy syn wam powie: „Mamo, moja ojczyzna już jest tam, w Kamerunie”. Ale też doświadczamy tego, że Kościół jest naszą ojczyzną. Gdziekolwiek jesteśmy, to w Kościele jesteśmy w naszej ojczyźnie - zauważył.
Z Polibudy na misje
Wśród tych, którzy zabrali głos, była też Katarzyna Tomaszewska z Piekar Śląskich, która właśnie skończyła informatykę w medycynie na Politechnice Śląskiej, a w kwietniu leci... na misje do Mozambiku. A wszystko przez jej siostrę, Olę. - Ola pojechała na rekolekcje do misjonarzy kombonianów w Krakowie, a ja ją pojechałam odebrać. Na miejscu ksiądz mnie zaprosił na następne prowadzone u nich rekolekcje. Akurat miałam wolny weekend, więc pojechałam – wspomina.
Okazało się, że to jest coś dla niej. Dzięki współpracy z księżmi kombonianami postanowiła pojechać jako wolontariuszka na misje. Była już na krótszym, miesięcznym pobycie w Kenii. Mieszkała w slumsie, gdzie na 1,5 km kw. stłoczonych jest 100 tysięcy ludzi - dla bezpieczeństwa nigdy nie wychodziła tam na ulicę sama. Pomagała w ośrodku dla dzieci ulicy. Była też w wiosce na północy Kenii, gdzie atmosfera była zupełnie inna i gdzie było całkiem bezpiecznie. A w kwietniu wylatuje do Afryki ponownie – tym razem do Mozambiku. Będzie wolontariuszką w szkole z internatem, który prowadzą misjonarze kombonianie.
Magdalena Tlatlik, świecka misjonarka w Peru, uważa, że pobyt na misjach to także lekcja pokory. - Jak człowiek wyjeżdża, to myśli, że będzie zbawiać świat. Że jest jedyną osobą, która może napotkanych tam ludzi czegoś nauczyć. Ludzie, do których jedziesz, pokażą ci jednak, że wcale cię nie wyczekiwali... Spotykamy się z komunikatem: „Ale ja cię nie potrzebuję. Ty tylko bądź ze mną”. Dopiero, kiedy pokażesz tym ludziom, że kochasz ich życie i ich kulturę, oni są w stanie uwierzyć w to, co mówisz. Starsi księża misjonarze widzą, że dopiero przez cierpliwe bycie z tymi ludźmi, po 15 albo 20 latach, można coś osiągnąć. I to nie dla siebie, tylko dla Królestwa Bożego – uważa. I podkreśla, że na kontakcie z tymi ludźmi zyskują, choć się tego nie spodziewali, także sami misjonarze.
Małżeństwo wśród krótkich związków
Magda z Robertem pobrali się w styczniu tego roku, cztery lata po tym, gdy dziewczyna opuściła swój Chropaczów. Od roku pracują razem w Limie, w domu dla chłopców ulicy, prowadzonym przez księży salezjanów. - Jest tam ponad 70 chłopaków w wieku 13–25 lat. Przygotowujemy część z nich do przyjęcia chrztu. Mieszkamy z nimi, mamy tylko swój pokój. Sądzę, że to jest dla nich o wiele większe świadectwo niż to, co im mówimy. W Peru ogromnym problemem jest łączenie się w pary i to, żeby te pary zostawały ze sobą na całe życie. Dzieci mają bardzo dużo rodzeństwa, ale z wielu różnych związków. Mało kto bierze ślub; po wioskach księża udzielają zaledwie po dwa śluby na rok! W naszym ośrodku zdarzają się nawet chłopcy, którzy poczęli się w wyniku gwałtu ojców na córkach. Trudno do nich dotrzeć, trudno im pomóc. I nagle 70 chłopców, często bardzo duchowo poranionych przez rodziców, widzi, że mieszka z nimi takie małżeństwo, które żyje Panem Bogiem – mówi.
Magda i Robert wzięli w styczniu ślub w stolicy Peru, Limie, a nie w Chropaczowie, właśnie ze względu na dobro swoich wychowanków. To chłopcy z ich ośrodka byli, obok rodziców, pierwszymi zaproszonymi. - Chcielibyśmy, żeby przez nasze świadectwo chrześcijańskiego małżeństwa ci chłopcy odkryli, że to może być droga też dla nich. Że sami mogą najpierw wziąć ślub, a potem założyć rodzinę, a nie na odwrót, jak to jest tam przyjęte – dodaje.
Misjonarka ze Śląska nie na co dzień widzi owoce swojej pracy. Przygotowują teraz z mężem do chrztu 25 chłopaków, z których większość chyba nie przywiązuje do tego sakramentu większej wagi. A jednak u jednego z nich, 17-latka, zaszła wielka przemiana. To chłopak, którego matka zmarła w jego dzieciństwie. Ma tylko ojca i jedenaścioro rodzeństwa z różnych związków. Do niedawna nie miał własnego zdania, szedł za kolegami, którzy mieli silne osobowości. A jednak przygotowanie do chrztu przemieniło go: nie tylko mówi o Bogu, ale też inaczej się zachowuje, a nawet lepiej się uczy. - Myślę, że on spotkał Pana Boga – mówi Magda.
Pozostali chłopcy, nawet jeśli niezbyt uważnie tych świeckich misjonarzy słuchają, to patrząc na ich życie, chyba jednak znajdują dla siebie jakąś inspirację. Kiedy przed wyjazdem Magda i Robert żegnali się z grupą, chłopcy, którzy nigdy nie zaznali życia w normalnej rodzinie, zupełnie nieprzymuszeni wstawali i mówili: „Dziękujemy wam za świadectwo życia w małżeństwie”. - Zwróciłam uwagę, że mówili: „Dziękujemy WAM”, a nie „Tobie, Robert” i „Tobie Magdo” - mówi śląska misjonarka.