Artysta za kratami. Patrzę i myślę sobie: ogólnie dramat ten rysunek. Koniec świata. Ale jak mu się przyjrzałem, to okazało się, że pod spodem jest mój podpis…
Znalazłem się w więzieniu w czasach, kiedy jeszcze był inny ustrój. Więzienia były trochę inne niż teraz. Musiałem jakoś przeżyć. Miałem pewnie w sobie jakiś dryg, większy niż reszta otaczających mnie ludzi. Przychodzili do mnie i mówili: „Zaadresuj mi kopertę” albo: „Narysuj mi Myszkę Miki”. Proste rzeczy, które dla mnie wtedy były apogeum możliwości, a dla tych ludzi – w ogóle nieosiągalne – mówi Robert z Krakowa, osadzony w katowickim areszcie. Oprócz tego, że od wielu lat siedzi za kratkami, od niedawna jest także więziennym kościelnym, autorem fresku Matki Bożej Piekarskiej oraz Ostatniej Wieczerzy, Drogi Krzyżowej i zdobień ambonki w więziennej kaplicy. Bardzo dobrze zna się też na Janie Pawle II, najpopularniejszym świętym wśród osadzonych.
Nauczę się
Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy ktoś w więzieniu pokazał mu szkic kobiety i mężczyzny. – Na wolności pewnie nigdy bym się tym nie zajął. Pochodzę z robotniczej rodziny. Nawet gdybym chciał iść w tym kierunku, to rodzice patrzyliby na to krzywo, nie odważyłbym się. Tu spotykają się wszyscy. Nie tylko wykolejeńcy, szaleńcy z obłędem w oczach. Trafiają tu ludzie zwykli, normalni, których fale życia zmiotły gdzieś z własnym udziałem lub bez niego. Można się od nich czegoś nauczyć, dowiedzieć. Można im coś przekazać i dać… Tamten człowiek pokazał mi ten szkic. Byłem nim zafascynowany, chociaż pewnie dzisiaj, kiedy minęło tyle lat, odkąd rysuję, stwierdziłbym, że ten szkic nie był wielkich lotów. Ale wtedy dla mnie, laika, było to coś nieprawdopodobnego. Nie mogłem ogarnąć, że facet bez wykształcenia po prostu się tego nauczył. Doszedłem do wniosku, że skoro on potrafił, to ja też się nauczę. Tak zaczęła moja się przygoda.
Kolejnych kilka lat za kratkami, a Robert ciągle tworzył. – Minęło 5 lat, przewieziono mnie do innej jednostki więziennej, ktoś zapukał do mnie i mówi: „Słyszałem, że rysujesz. Mam tu taką kartkę z zeszytu, na której narysowany jest Jezus z dziećmi. Chciałem dać to córce na prezent, bo idzie do Komunii, ale ta kartka jest już poniszczona. Nie dałbyś rady tego jakoś przerysować?”. Mówię: „Podaj mi tę kartkę”. Patrzę i myślę sobie: ogólnie dramat ten rysunek. Koniec świata. Ale jak się mu przyjrzałem, to okazało się, że pod spodem jest mój podpis. Po pięciu latach nie poznałem własnej pracy! I wtedy zrozumiałem, jak bardzo się rozwinąłem. Narysowałem mu to w zupełnie innej konwencji.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się