Za pierwszą wizytę w kinie dostał... pasem po tyłku od ojca. Ale bakcyl został już połknięty. Nieletni Franciszek ubierał krawat, nakładał kapelusz i wymykał się do wodzisławskiego kina na filmy od 18. lat. To Franciszek Pieczka, tegoroczny laureat nagrody Lux ex Silesia.
„Ojciec krzyczał: »Żeby jakaś bomba w to kino uderzyła!«. Proszę sobie wyobrazić, było bombardowanie Wodzisławia, kamienice legły w gruzach i tylko kino pozostało całe...” – opowiada aktor w książce Dariusza Domańskiego „Franciszek Pieczka. Mateusz – Woyzeck – Jańcio Wodnik”.
W domu było biednie. Przez sześć lat bezrobotny ojciec z trudem utrzymywał z pracy na roli swoją wielodzietną rodzinę. „Kiedy z perspektywy lat patrzę na to, z jakim poświęceniem to robił, to chapeau bas! Pchał te krowy, ciągnął pług...”.
To była górnicza rodzina. Młody Pieczka też znalazł się na kopalni. Przez rok pracował na „Barbarze-Wyzwoleniu”. O mały włos nie stracił życia. Podczas ładowania kamienia z wielkich stalowych płyt odłamek uderzył go w głowę. Poślizgnął się i upadł na płytę. Przodowy w ostatnim momencie złapał go za nogi, a chwilę później runęła ściana...
Miał już w kieszeni indeks studenta Politechniki Gliwickiej (nie byle co!), a za sobą miesiąc na wydziale elektroniki, kiedy spakował mały kuferek i ruszył do Warszawy na egzamin do szkoły aktorskiej.
„Mój ojciec nie chciał słyszeć o aktorstwie. Wyobrażał sobie, że aktor ciągnie przez życie ten nieszczęsny wóz Tespisa, utożsamiał ten zawód z jakąś wędrowną trupą (…). Głodujący artysta – takie miał dziewiętnastowieczne wyobrażenie o tym zawodzie (…). Oczywiście, kiedy już zostałem aktorem i miałem na swoim koncie pierwsze sukcesy zawodowe, ojciec powtarzał dumnie: »Ma to po mnie, moja krew«...”.
W Warszawie jego mistrzem i pierwszym przewodnikiem w sztuce aktorstwa został Aleksander Zelwerowicz, wybitny artysta, reżyser, pedagog, dyrektor teatru. To był człowiek wielkiego formatu, teatr był całym jego życiem, ale swoich studentów uczył czegoś więcej niż tylko aktorstwa: uczciwości, obowiązkowości, gotowości do poświęceń.
Egzamin wstępny Franciszek Pieczka zdawał w prywatnym mieszkaniu Zelwerowicza. „Nagle poprosił, żebym powiedział wyraz »miasto«, ale w trzech znaczeniach – jako miasto fabryczne, miasto zabytkowe, jak Kraków, i jako miasto pełne uciech, jak Las Vegas. Nie miałem pojęcia, co to było Las Vegas...”. Zelwerowicz docenił wyczucie i talent młodego Ślązaka i przyjął go do szkoły teatralnej.
Skala możliwości aktorskich Pieczki jest ogromna. Charakterystyczny i charyzmatyczny. Jego kunszt i kreacje zapadają w pamięć do tego stopnia, że fani teatru na zawsze utożsamiają odgrywaną przez niego postać z nim samym.
Choć to nie rola jego życia, trudno nie wspomnieć Gustlika Jelenia – kultowej postaci z serialu „Czterej pancerni i pies”, który choć propagandowy, przyciągał przed szklany ekran kilka pokoleń. Pierwszy „tasiemiec” o tak szerokim odbiorze społecznym przysporzył niezwykłej popularności aktorom. Byli zapraszani na największe państwowe fety i rozpoznawani aż po Moskwę.
W 2001 r. Pieczka zagrał św. Piotra w „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza. Jak podkreśla, była to jedna z najważniejszych kreacji na jego aktorskiej drodze. „Byliśmy w Rzymie u Ojca Świętego (…). Zrozumiałem, że grałem świętego Piotra, protoplastę wszystkich papieży (…). Zostałem przedstawiony papieżowi, miałem przygotowany krótki tekst, który chciałem powiedzieć, lecz kiedy do niego podszedłem, zdołałem tylko wykrztusić: »Ojcze Święty, przebacz«, a on podniósł wzrok, spojrzał na mnie i powiedział tylko proste, zwyczajne słowo: »Dziękuję«”.
Pochodzący ze Śląska aktor nagrodę Lux ex Silesia otrzyma w niedzielę w katedrze Chrystusa Króla po Mszy o 18.00 inaugurującej kolejny rok akademicki.
Nagrodę arcybiskupa Pieczka otrzymuje za „konsekwentne pielęgnowanie etosu śląskiego oraz wybitne osiągnięcia artystyczne dla kultury polskiej w dziedzinie filmu i teatru”.