„Boreasz” na Spitsbergenie. – Mayday, mayday, mayday! – dramatyczny komunikat z jachtu „JOIN US” dotarł do norweskich służb. Na pokładzie uczestnicy załogi już od kilkudziesięciu minut ratowali przyjaciela.
Piotr Pietrzniak, 44-letni drugi oficer, zapalony żeglarz, akurat schodził, żeby zrobić wpis do dziennika jachtowego, gdy nagle na oczach kolegów przewrócił się na pokładzie. Późniejsza diagnoza lekarzy: rozległy zawał serca. Pomimo błyskawicznej akcji reanimacyjnej załogi, kontynuowanej przez profesjonalny zespół ratunkowy, Piotr zmarł. To nie scena z filmu „Gniew oceanu 2”. To rzeczywistość, z którą musieli się zmierzyć członkowie grupy „Boreasz”, śląscy żeglarze, pływający po północnych morzach. W czerwcu 10 śmiałków udało się w rejs. Zdobyli Spitsbergen, największą wyspę Norwegii na Morzu Arktycznym. Płynęli przez dwa tygodnie. W ostatnim dniu wyprawy pożegnali na zawsze jednego z towarzyszy. – To było jedno z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu – przyznaje Piotr Puk, kapitan. – Ale też chyba jedno z najcenniejszych. Przeżyliśmy akcję ratunkową na morzu. Jak się okazało, nie mieliśmy szans uratować Piotra. Mimo to ratownicy i lekarze, którzy przylecieli śmigłowcem, bardzo wysoko ocenili nasze działania ratunkowe. To ważne, bo w takiej sytuacji najłatwiej zacząć się oskarżać. To doświadczenie mocniej nas jeszcze scaliło jako załogę. Na pewno nie przekreśliło wartości całej wyprawy, choć rzuciło na nią jakiś bolesny cień. I w każdej chwili jesteśmy gotowi ruszyć w kolejny rejs.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.