Katowice. Ulica Francuska. Cmentarz.
Mijam go kilka razy w tygodniu. Czasem nawet przechodzę przez niego. Ziętek, Korfanty, Szewczyk, Kidawa, Szurman, Rymer, Wolny… - do tych osobliwych przechadzek wśród grobów wielkich Ślązaków już trochę przywykłem. Do łażynio kole Netza – jeszcze nie. Zmarł przecież niedawno. W tym roku.
Po jego śmierci w regionalnych mediach pojawiło się sporo wspomnieniowych artykułów, refleksji, prób podsumowania twórczości (jako poety, tłumacza, recenzenta filmowego, prozaika). Kto wie, czy jednak najlepiej nie zrobił tego sam Feliks Netz i to już w połowie lat ’90, kiedy to w katowickim wydawnictwie Śląsk ukazała się jego powieść „Urodzony w Święto Zmarłych”.
Książka o Śląsku? O Katowicach? I tak o niej pisano, ale myślę, że koncentrowanie się wyłącznie na tych wątkach, byłoby sporym nieporozumieniem.
„Takie tam brudy pamięci” – mówi o swoich wspomnieniach jeden z bohaterów tej książki. Czy przypadkiem nie był to sam Netz, który w tekście nosi nazwisko Kranz, na imię ma zaś Kazimierz. Już tu wychodziło to polsko-niemieckie rozdarcie. Zarówno Śląska, bohatera powieści, jak i jej autora (Netz ojca miał Niemca, matkę natomiast Polkę – podobnie jak powieściowy Kranz).
Owszem, sporo tu śląskich tematów. Stricte katowickich także (przeprowadzka do miasta przemianowanego wówczas na Stalinogród; robota na grubie z cornymi dziobłami – jak nazywa górników; stan wojenny i tragiczne wydarzenia na "Wujku", o którym Netz napisał przecież słynny wiersz, z którego znowu Kazimierz Kutz zaczerpnie później tytuł swojego filmu „Śmierć jak kromka chleba”).
Cała ta śląskość przedziwnie miesza się jednak z tym co amerykańskie, rosyjskie, kinowe, tabloidowe. Jakim cudem? To właśnie te „brudy pamięci”. Myśli, wspomnienia, marzenia, fantazje, lęki, nieustannie nawiedzające autora, bohatera, a także każdego z nas.
„Silesian Family Picture” – podczas lektury „Urodzonego w Święto Zmarłych” właśnie ten obraz Jacka Lipowczana był najczęściej pojawiającym się brudem w mojej pamięci. Dlaczego? Ano dlatego, że malarz ten ukazał na płótnie dokładnie to samo, co Netz opisał.
Widzimy typową śląską rodzinę, na tle typowego familoka. Jest tylko jedno „ale”. Gdy wpatrzeć się uważniej, na obrazie dostrzeżemy mnóstwo symboli odsyłających nas do zupełnie innych czasów i kultur. Przebłyski z epoki komunizmu, nazizmu, I wojny światowej. Brytyjskie flagi, znaczki Mercedesa, beatlesowskie (nie tylko żółte) latające łodzie podwodne…
Takie kulturowe pomieszanie z poplątaniem to u Lipowczana norma. I Netz chyba także uznawał to za normę. Etniczna, regionalna, narodowa, czy kulturowa „czystość” to utopia. W zglobalizowanym, postmodernistycznym świecie, wszystko na siebie wpływa, przenika się ze sobą, miesza.
A na Śląsku? Na Śląsku tak jest od wieków.