Przeglądam facebookową galerię obrazów gromadzonych przez stowarzyszenie „Barwy Śląska”. Familoki, odpusty, kopalniane szyby i wieże ciśnień… - wszystko to, co od dekad oglądać można na płótnach niezliczonych górnośląskich artystów-amatorów. Tzw. tradycyjny zestaw krupniokowo-barbórkowych wątków i motywów. Aż tu nagle zaskoczenie. Olśnienie. Odkrycie!
W tle jednego z prezentowanych malowideł dymią co prawda hutnicze kominy, dostrzec można na nim także dachy robotniczych domków, ale na pierwszym planie widzimy coś zupełnie innego. To bajecznie kolorowe gęste drzewa, porastające trzy ogromne śląskie hołdy.
No tak! Przecież gdzieś to już widziałem. Dawno, dawno temu, w czasach schyłkowego PRL-u, kiedy po włączeniu telewizora miało się do wyboru trzy kanały: dwa polskie i jeden czechosłowacki. I to właśnie na tym ostatnim, w sobotnie przedpołudnia, zdarzało mi się podziwiać podobne widoki. Tyle tylko, że nie były to hołdy, a hory, czyli czeskie góry namalowane na kartonowych dekoracjach i wykorzystywane w telewizyjnych teatrach młodego widza (jak się nazywało wówczas produkcje tego typu).
Choć z dialogów rozumiałem piąte przez dziesiąte, oglądałem je z wypiekami na twarzy. Było w nich coś magicznego, cudownie barwnego, a przy tym… swojskiego!
Jakiś czas temu (tutaj) pisałem o książkowych kalyndorzach publikowanych przez kopalnię Ziemowit. Na ich łamach często pojawiały się bojki o utopcach, połednicach, diobłach, książętach, myśliwych, które rzecz jasna w dzieciństwie rozpalały moją wyobraźnię. I nagle okazało się, że wszystkie te postacie zobaczyć mogę właśnie w telewizyjnych, czeskich baśniach, czyli pohádkach. Więc oglądałem je namiętnie, choć takie solidne uświadomienie sobie, jak wiele śląskość ma wspólnego z czeskością przyszło dużo, dużo później...
A dziś? Właściwie nic się nie zmieniło. No, może tylko tyle, że wreszcie nauczyłem się języka czeskiego. Więc kiedy tylko mam okazję, oglądam nowe, czeskie pohádki. Czasem w czeskiej telewizji (teraz już cyfrowej, naziemnej, ale tak jak w PRL-u, stale dostępnej w moich rodzinnych Tychach i okolicach). Czasem na płycie DVD, przywiezionej z Pragi, czy czeskiego Cieszyna. Czasem on-line (Česká Televize w internecie – polecam!).
To, co zaskakuje, to fakt, że zarówno w nowych czeskich pohádkach, jak i w nowych śląskich bojkach zauważyć można podobne zmiany, chwyty, mające na celu ich uwspółcześnienie. I tak np. zmagający się z korupcyjnymi aferami Czesi, śledzić mogli niedawno losy bezwzględnego praskiego biznesmana-utopca – głównego bohatera serialu „Neviditelní”.
Tymczasem po naszej stronie granicy poczytać możemy cieszące się ogromną popularnością (i napisane po śląsku) książki Marcina Melona o kōmisorzu Hanusiku. W nich znowu prym wiedzie pewien zaangażowany w działalność związkową Skarbnik, który zrobi wszystko, by nie dopuścić do zamykania kolejnych, górnośląskich kopalń.