To był szok. Kiedy przed 5 laty informacja o katastrofie samolotu rządowego doszła do naszej świadomości, większość z nas myślała wtedy także o niej. Trudno było uwierzyć, że nie ma już wśród nas tej energicznej, eleganckiej dziennikarki (bo zawsze nią pozostała, nawet poświęcając się polityce), z nogami na wysokich obcasach i z głową pełną pomysłów.
10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem rozbił się samolot Tu-154M z delegacją polską udającą się na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej. W katastrofie zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego żona Maria. Razem z parą prezydencką samolotem podróżowało wielu wysokich rangą urzędników państwowych i dowódców wojskowych: ministrowie, parlamentarzyści, szefowie centralnych urzędów państwowych, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, a także oficerowie Biura Ochrony Rządu i załoga tupolewa. Na pokładzie znajdowała się także Krystyna Bochenek, dziennikarka, polityk, wicemarszałek Senatu, żona i matka. Rodem z Katowic.
Publikujemy wzruszające wspomnienia o Krystynie Bochenek autorstwa Barbary Gruszki-Zych, naszej redakcyjnej koleżanki.
Ostatni raz widziałam Krystynę Bochenek po premierze „Iwony Księżniczki Burgunda” we foyer Teatru Śląskiego. Przed 13 marca z innymi Krystynami przygotowywała ich wspólne imieniny. – Może się do nas dosiądziesz – zaprosiła. – Musiałabym zmienić imię – odpowiedziałam. Dzięki tym imieninom Krysie z małych miast czasem po raz pierwszy w życiu jechały nad morze czy w góry. I – co ważne – stworzyły kilkusetosobową paczkę. Bo Krystyna rozumiała ludzi i dlatego nazywali ją „Krysią od ludzkich spraw”. Dzwoniła i pomagała, kiedy ktoś zachorował, przeżywał żałobę czy po prostu obchodził urodziny. Urodziła się w czasie, gdy Katowice nazywały się Stalinogród. I choć kobiety nie liczą sobie wieku, nieraz się śmiała, że jest równolatką zespołu „Śląsk”. – Jestem dumna, że chodzę szybko, nie garbię się i nie tyję – opowiadała. – Do głowy mi nie przyjdzie, że jestem starszą panią. I fizycznie, i psychicznie pozostaję w średnim wieku.
Szczęście przy herbacie
Najszczęśliwsza czuła się, kiedy z bliskimi piła herbatę z cienko pokrojoną cytryną. To był rodzinny rytuał Krystyny i Andrzeja oraz ich dzieci – Magdy i Tomka. Dom wracał jej siły, które traciła podczas działalności publicznej. Od trzech kadencji parlamentu funkcjonowała między Warszawą a Katowicami. Od 2007 roku była wicemarszałkiem Senatu. Narzekała, że obecność kobiety nie zawsze łagodzi obyczaje. – Debaty parlamentarne bywają nieparlamentarne – mówiła. – Na szczęście w senacie jest nieporównanie spokojniej niż w sejmie. Nie przeniosła się do stolicy, bo jej życie związane było ze Śląskiem. Do biura senatorskiego w Teatrze Śląskim przychodziły dziesiątki osób. I burmistrz Lublińca, i żony górników walczące o odszkodowanie po śmierci mężów, i dziadek, który uczy pięknej polszczyzny wnuka. – Zawsze mam zapalone czerwone światełko, żeby być uważną na innych – mówiła. – Nikt z nas nie jest ważniejszy od drugiego.
Dwie miłości
Uciekała z przedszkola, a w szkole wierciła się i płakała za domem. Ale z czasem zaczęła robić karierę. Występowała na akademiach, miała mnóstwo przyjaciół. W pierwszej klasie liceum im. Kopernika została wójtem. To wtedy przeżywała miłość do Niemena. Kolega z klasy, felietonista Maciej Sablik, na maturze przysłał jej ściągę, dzięki której zdała matematykę. Na polonistykę poszła, bo nie mogła zdecydować, czy wybrać romanistykę, czy specjalizację teatralną. Magisterkę napisała o postaciach kobiecych w nowelach Potockiego. Z przyszłym mężem Andrzejem, dziś słynnym kardiochirurgiem, poznali się na „śledziu” w klubie studenckim „Marchołt” w Katowicach. – Miał taki ładny uśmiech – zawsze pamiętała. Poznali się w listopadzie, a ślub wzięli w czerwcu następnego roku. – W kolorowej prasie częściej pisze się o parach, które są razem 3 miesiące, a nie ponad 30 lat – mówiła. Oboje mieli absorbującą pracę. – On poważniejszą, ratującą ludzkie życie, moje dziennikarstwo nie było tak dostojne jak jego trzymanie w ręku serca – chwaliła męża.
Radio Katowice
W Radiu Katowice wpadła na pomysł autorskiego, emitowanego przez blisko 20 lat „Magazynu medycznego”. Organizowała dziesiątki akcji prozdrowotnych. Nieraz do jej biura senatorskiego ludzie przychodzili z pytaniami, gdzie znaleźć dobrego lekarza. Kiedy urodziła Magdę i prasowała tetrowe pieluchy, wpadła na pomysł ogólnonarodowego dyktanda. – Nie mogę oddychać bez ludzi – przyznawała. Jednak przez trzy miesiące potrafiła się wyłączyć z bieżącego życia i czuwała przy odchodzącym ojcu. Uważała, że polityk tak naprawdę jest samotny. – Tu działa olbrzymia konkurencja, każdy chce być najlepszy – mówiła. Dlatego nazywała się niepolitycznym politykiem. Nigdy nie należała do żadnej partii. Choć podobało jej się harcerstwo, nie wstąpiła do niego. – Człowiek ma jedno życie, a doba trwa 24 godziny – powtarzała. Kiedy pakowała walizkę na wyjazd do Białej Podlaskiej, mąż właśnie wrócił z Kazachstanu. Odłożyli wtedy rozmowę na cztery dni. Dziś wszystkie jej rozmowy zostały odłożone.