Żyłam tak obok, tak samolubnie, tak skupiona na sobie. Tyle razy Go ukrzyżowałam, tyle razy Go zabiłam, oplułam, świadomie o Nim źle mówiłam, wyśmiewałam… Dlaczego oni dziękują za kogoś takiego jak ja?
Ania spoważniała i powiedziała: „Nigdy tak nie mów, jesteś dzieckiem Boga!”. Takie zwykłe zdanie, które słyszałam tysiące razy, tak niesamowicie mnie dotknęło, że aż mnie zatkało – wspomina. Prawie do rana rozmawiały o Bogu, płacząc, śmiejąc się. Coś zaczęło się zmieniać.
Wróciła do domu, wygrzebała z półki Pismo Święte, które dostała w dzień ślubu od ks. Piotra, i bezwiednie zaczęła je przeglądać. Chciała znaleźć też swój medalik z I Komunii św. Szukała tam, gdzie zawsze trzyma biżuterię. Znalazła łańcuszek bez medalika. Nigdy wcześniej go nie nosiła ani nie ściągała z łańcuszka. Przekopała cały dom, medalika do dziś nie znalazła. Nieśmiało zaczęła chodzić do kościoła, ale daleko było jej do Boga. W styczniu 2014 r. Ania zaproponowała jej udział w Tyskim Wieczorze Uwielbienia. – Zastanawiałam się, co to jest, czy chcę tam jechać, czy w ogóle te klimaty mnie kręcą. Wtedy bardzo zaczęła psuć się nasza relacja małżeńska. Jakoś w styczniu mój mąż mi powiedział, że w naszym domu nie ma Boga. I zaraz po tym spadł krzyż, który wisi na drzwiach. Ani nie było przeciągu, ani nikt nie zamykał tych drzwi. Oczywiście można powiedzieć, że to przypadek. Można, ale jaki dziwny…
Po prostu zniknął
15 lutego 2014 r. Tyski Wieczór Uwielbienia. Monika pojechała tylko dlatego, że poprosiła ją o to Ania. Kompletnie nie wiedziała, co ją czeka. Widząc ludzi z krzesełkami idących do kościoła, przeraziła się. Być na Mszy i modlitwie dłużej niż 45 minut? Wkurzona na przyjaciółkę weszła do środka. – Stałam z boku, jakbym była z kamienia. Rozpięta kurtka, ręce powieszone na zamkach. Do połowy wieczoru miałam tak zaciśnięte ręce, że były aż białe, nie umiałam otworzyć ust, żeby coś zaśpiewać, w ogóle nie wydawałam z siebie dźwięków.
W pewnym momencie usłyszałam, przypadek nie przypadek, jak padło proroctwo: „Jest z nami Monika, która nie chciała tu przyjechać i która obwinia Mnie za to, że ją opuściłem, obwinia Mnie za całe swoje życie. Mówię jej, że nigdy jej nie opuściłem i zawsze z nią byłem” – wzrusza się na wspomnienie tych słów. – Na pewno było dużo Monik i każda odebrała to do siebie, ale ja pomyślałam, że to jest tylko do mnie, i strasznie się rozpłakałam. I było mi tak wstyd, że uklękłam. Nie byłam przygotowana na żadne wzruszenie, Ania dała mi chusteczki.
Na to wszystko przyszedł ksiądz z monstrancją. Przeszłam do tyłu, żeby się z nim nie spotkać. Ania wypchnęła mnie do przodu. Ksiądz stanął przed naszą grupką, spojrzałam na niego, dalej płakałam. Odszedł. I po kilku sekundach stanął totalnie przede mną. Zwykła rzecz, monstrancja, widziałam ją tysiące razy w dzieciństwie w kościele. A tym razem było tak, jakbym stanęła twarzą w twarz z człowiekiem. Jeszcze hasło przewodnie tego wieczoru: „I spojrzał na niego z miłością”. To był dla mnie znak, ale byłam wściekła, bo nie wiedziałam, jak go czytać. Zaczęłam śpiewać, ręce same mi się uniosły…
Zobacz i posłuchaj świadectwa Moniki:
Świadectwo Moniki