Częstym baśniowym motywem jest zamiana kogoś w kamień. Czy z naszymi świętymi nie dzieje się czasem podobnie?
Święty Jacek. „Światło ze Śląska”. Główny patron archidiecezji katowickiej. Niestrudzony misjonarz. Dominikanin ze świętego obrazka, bohatersko przenoszący przez Dniepr figurę Matki Bożej i Najświętszy Sakrament, w czasie tatarskiego najazdu.
Tyle pierwszych skojarzeń. Czy jednak mógłbym powiedzieć, że św. Jacek jest mi rzeczywiście bliski?
Powinien! Wszak, to jeden z najwybitniejszych i najbardziej znanych Ślązaków w dziejach. Przez lata, był jednak tylko jedną z wielu kamiennych, świętych figur. Kimś „ważnym-ważnym”, ale bezrefleksyjnie. Trochę jak Słowacki u Gombrowicza. Wielkim poetą był i… tyle. Bez uzasadnienia. Bez wczytywania się w legendy, biogramy, źródła.
Ostatnio się to zmieniło. Podczas codziennej samoedukacji regionalnej, coraz częściej zacząłem się natykać na wzmianki o nim. Tu i tam mignął jakiś obraz, rycina. W księgarniach i antykwariatach spoglądał na mnie z okładek kolejnych książek i książeczek dla dzieci. Pomyślałem więc, że oto przyszła pora na porządne, sumienne, śląskie „wczytanie się”. Rozpracowanie patrona. Co z tego wyniknęło? Przede wszystkim wielkie, wielokulturowe zaskoczenie.
Zgodnie z często powtarzanym, pozytywnym autostereotypem, Ślązak jest robotny, religijny i rodzinny. Po przełomie roku 1989 doszło (powróciło) do tego jeszcze jedno słowo-klucz. A mianowicie: wielokulturowość. I Jacek Odrowąż wielokulturowym świętym jest.
Ze Śląska udał się na studia do Krakowa, a następnie do Rzymu, gdzie po spotkaniu ze św. Dominkiem (rodowitym Kastylijczykiem), postanowił przywdziać dominikański habit. Stamtąd ruszył zaś w świat. Węgry, Austria, Czechy, Dania, Litwa, Łotwa, Szwecja… - to tylko niektóre z krajów, które miał odwiedzić. Według legend zawędrować miał nawet na Krym, czy do Indii.
Co ciekawe, po swojej śmierci Jacek wandrowoł dalij. W Kalifornii mamy np. miasto San Jacinto, a także pasmo górskie oraz jego najwyższy szczyt nazwany imieniem patrona. Św. Jacek jest też patronem diecezji w Kanadzie, na Filipinach, a także w Yaguachi w Ekwadorze, gdzie na jego cześć odbywa się najprawdziwsza, południowoamerykańska fiesta (więcej o niej przeczytać można tutaj). Świętego Jacka znaleźć też można na wielu, bezcennych dziś dziełach sztuki, znajdujących się w muzeach i kościołach na całym świecie.
Jako kulturoznawca mam z tego powodu szczególną frajdę (iluż ciekawych rzeczy, dotyczących innych, czasem bardzo egzotycznych kultur, można się dzięki Jackowi dowiedzieć!). Ale jest coś jeszcze.
Gdy Jacek wracał z Italii do Krakowa, wyruszył w drogę wraz ze swym bratem Czesławem, a także z Hermanem Niemcem i Henrykiem z Moraw. Być może w grupie tej był jeszcze Hieronim z Pragi. Piękny obrazek, prawda?
Dwaj Ślązacy, a także Niemiec, Morawianin i Czech. Wszyscy dominikanie. Wszyscy zachwyceni Słowem Bożym. Udowadniający że pojednanie, współdziałanie jest możliwe. Że więcej ich łączy niż dzieli. Kwintesencja tego, czym wielokulturowość być powinna. Szczególnie ta śląska, w której to, co czeskie, morawskie, niemieckie i polskie od wieków przenika i łączy się ze sobą.