Historia. W półmroku jedna ze ścian zaczyna się... przesuwać. Spycha cię z innymi zwiedzającymi na wąską przestrzeń. Jesteś w „krowioku” – bydlęcym wagonie. Takim, jakie w 1945 roku powiozły na Wschód tysiące Ślązaków.
Otwieraną właśnie w Radzionkowie placówkę powinien zwiedzić każdy Górnoślązak. Część muzealna, choć niewielka, dzięki zastosowaniu nowych technologii robi wielkie wrażenie. Od strony merytorycznej przygotował ją katowicki IPN.
Widok przez szparę
Już w pierwszej, kwadratowej sali dziwisz się, dlaczego ściany, zrobione ze zwykłych desek, mają tak szerokie szpary. I po co w rogu stoi ten „żeleźniok”? Maleńki piecyk rzuca wokół słaby, czerwony poblask. Wszystko staje się jasne, gdy kończy się tu projekcja filmu o XX-wiecznej historii Śląska. W panującym wciąż półmroku jedna ze ścian nagle... ożywa. Z wolna sunie i stłacza nas, zwiedzających, na wąskiej przestrzeni, o wymiarach dokładnie takich, jakie miały „krowioki”. Jakby z zewnątrz słychać szczęk zatrzaskiwanych zasuw i krzyki po rosyjsku. „Pa wagonam, ja skazał!” – wrzeszczy ktoś władczym tonem. Seria zgrzytów wskazuje na zapinanie wagonu, syczy parowóz.
Wreszcie do tych odgłosów dochodzi stukot kół, a wtedy... Podłoga pod naszymi stopami zaczyna się kołysać. Huśta nami jak w rozklekotanym, pędzącym wagonie. Jeśli teraz przytkniesz oko do którejś ze szpar między deskami, zobaczysz przesuwający się, monotonny krajobraz: drzewa, śnieg, drzewa, śnieg... Jesteś w „krowioku”, wiozącym cię na Wschód. Takie same w 1945 r. wywiozły tam aż 50 tys. Ślązaków. Na razie ponad sto osób przeszło w ramach testów przez muzealną część Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku. Dorośli wyglądają na poruszonych. – Krzysztof, teść mojego syna, człowiek bardzo stabilny emocjonalnie, po wyjściu przestał się odzywać. Musiał chwilę odczekać, tak mu ścisnęło gardło. Ciekawe są też reakcje młodzieży, która fascynuje się tu multimediami – relacjonuje Mieczysław Koszka z firmy Scalak Zabrze, koordynator projektu radzionkowskiego Centrum. Wspomina o 22-letniej Magdzie z Radzionkowa, córce znajomej. Jej rodzice i dziadkowie nieraz opowiadali o swoim dobrym sąsiedzie, panu Józefie, który przeżył wywózkę do Donbasu. – Ona jednak do wczoraj właściwie nic o nim nie wiedziała. Młodzież ma słuch wybiórczy i niektóre dopływające z zewnątrz treści wyłącza – komentuje. Dziewczyna po wyjściu z radzionkowskiego Centrum skomentowała z uznaniem, że graficy, którzy przygotowali projekcje na wystawę, napracowali się. – A młodzież na tym się zna. Dziewczyna zaczęła też dopytywać o rodzinne opowieści o tej wywózce – mówi M. Koszka.
Tata prosi o chleb
Na wystawie, przy akompaniamencie wyjącego wichru, zobaczysz przedmioty, które przywieźli z wywózki ocaleni Ślązacy. To bardzo skromne pamiątki: drewniane walizki, przybory do golenia, pasek do spodni, nożyki, sznurki, wyblakły obrazek Najświętszego Serca Pana Jezusa. Więcej ze sobą nie mieli, bo przecież zimą 1945 r. wielu z nich wierzyło, że wychodzą z domu tylko na trzy dni. Sowieci wmawiali im przecież, że mają posprzątać miasto po przejściu frontu. A nawet jeśli mieli ze sobą coś więcej, np. dobry płaszcz, to często tam, na Wschodzie, sprzedawali to miejscowym za kilka konserw. W czasie jednej z projekcji, podczas zwiedzania głos zabierają sami ocaleni z wywózki i ich dzieci. To jedna z najbardziej wstrząsających chwil. Kornelia Karczewska opowiada o swoim tacie, Alfredzie Orszuliku. – Był aresztowany przez gestapo, bo brał udział w I i II powstaniach śląskich, był Polakiem i patriotą.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się