To czas duchowego rozbudzenia na niewyobrażalną skalę. Jeśli prześpimy ten moment, drugiej szansy nie będzie.
Gdy w Niedzielę Palmową ubiegłego roku młodzi Polacy odbierali w Rzymie krzyż ŚDM, papież prosił ich: "Przygotujcie dobrze Światowe Dni Młodzieży". Powtórzył to kilkakrotnie. W bardziej dosłownym tłumaczeniu słowa Franciszka brzmiały: "Przygotujcie SIEBIE dobrze do ŚDM".
Kolejne już pokolenie młodych niesie w sztafecie krzyż, który ich rodzice przed 30 laty przynieśli na plac św. Piotra. Ten krzyż był już wszędzie - na kole podbiegunowym i na afrykańskiej pustyni, w wielkich zachodnich centrach handlowych i na oddziałach onkologicznych. Wędruje po parafiach, szkołach, akademikach, domach opieki, więzieniach. Gdziekolwiek się pojawia, ludzie padają na kolana, odbijają na nim swoje linie papilarne. Wycierają łzy i zaczynają mówić, że jedynie w Chrystusie jest zbawienie. Tylko o to prosił św. Jan Paweł II, gdy oddawał w ręce młodych ten krzyż.
To jest krzyż, który musi być wyprowadzony z przestrzeni sakralnej na ulice. Szansa doświadczenia łaski, spotkania z żywym Bogiem, dana wszystkim, także tym, którzy na co dzień omijają kościoły szerokim łukiem.
Wiele nawróceń dokonało się już pod tym krzyżem. Szkoda tylko, że w wielu miejscach na spotkania z nim przychodzi tak mało młodych ludzi. A jest to szansa duchowego rozbudzenia na niewyobrażalną skalę. Pokazanie zblazowanemu światu witalności młodego Kościoła. Taka okazja długo się nie powtórzy. Dużo zależy od świadectwa rówieśników. Ale także od determinacji duszpasterzy. Tam, gdzie młodym towarzyszą księża - sercem i ciałem - tam przybywa ich więcej. Jeśli prześpimy ten moment, drugiej szansy nie będzie, a młodzi nadal będą odchodzić tylnymi drzwiami Kościoła.