O obietnicy, w którą nikt nie wierzył, i listach od córek z Piotrem Uszokiem, prezydentem Katowic, rozmawia Aleksandra Pietryga.
Aleksandra Pietryga: Jest Pan zmęczony?
Piotr Uszok: Ależ skąd! Czuję, że rozpiera mnie energia. Mam doskonałą kondycję. Zdaję sobie sprawę, że kiedy ogłosiłem, że nie wystartuję w wyborach, niektóre media spekulowały, że pewnie jestem ciężko chory. (śmiech) A ja nawet niedawno robiłem badania i wyniki były dobre jak nigdy.
Przez 16 lat Katowice kojarzyły się z Piotrem Uszokiem. Można powiedzieć, że jedno pokolenie wyrosło pod Pana rządami. Nie żal Panu teraz zostawiać tego wszystkiego?
Trochę mi żal... Zżyłem się z Katowicami, może wręcz uzależniłem się od nich. Ale zawsze uważałem, że sztuką jest godnie odejść z polityki. Zresztą moja rezygnacja nie powinna dla nikogo być zaskoczeniem. Przecież po wygranych wyborach w 2010 roku powiedziałem wyraźnie, że to jest moja ostatnia kadencja. Jak widać, nikt w to za bardzo nie wierzył. Raczej krążyły opinie, że przyczepiłem się do tego stołka i chcę tu zostać na wieki...
Szkoda, że to nie Pan przetnie wstęgę na ukończonym rynku?
Nie ma miasta, które byłoby w stu procentach inwestycji dokończone. I ciągle ktoś odchodzi, a ktoś inny przejmuje jego dzieło i przecina wstęgi.
Może stanie Pan wtedy obok swojego następcy.
Jeśli mnie zaprosi...
A Marcin Krupa, w Pana odczuciu, byłby dobrym prezydentem Katowic?
Marcina traktowałem zawsze trochę jak syna, o ile w polityce można użyć takiego sformułowania. Przy mnie uczył się tego miasta od podszewki. Mogę szczerze powiedzieć, że Marcin Krupa jest człowiekiem bardzo uczciwym. Niesie ze sobą wartości, które nie są popularne w życiu politycznym. Polityka to bezwzględna walka. Może Marcin jest zbyt uczciwy?
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się