Robota, rodzina, religia… - trzy krótkie słowa na literę „r”, tworzące swoistą, górnośląską mantrę.
W moim poprzednim felietonie („Wciąż na moście”) wspominałem o takich tekstach, które po przeczytaniu, nie chcą się od człowieka „odkleić”. Wciąż się przypominają, nie dają spokoju, ciągle się do nich wraca. Ale są też takie (artykuły, książki), które kiedyś chciało się przeczytać, ale… jakoś się nie złożyło.
Odłożone na półki, nie kupione w księgarniach, nie zamówione w bibliotekach. I one, co jakiś czas, dyskretnie się „przypominają”. Miałeś! Powinieneś!!! Pamiętasz?
Jedną z takich moich książek niewertowanych była „Śląskość i protestantyzm” Grażyny Kubicy. Informowaliśmy nawet na Wiara.pl (tutaj), kiedy ta publikacja ukazała się na rynku, ale jak dotąd nie potrafiłem się za nią zabrać. Ostatnio to się zmieniło. Na szczęście!
Studia, szkice, rozmowy, utwory prozatorskie i reportażowe… - zbiór zawiera około 30 tekstów poświęconych przede wszystkim śląsko-cieszyńskim luteranom. Ten który szczególnie mnie zachwycił, ale i zafrapował, traktuje o ich etosie.
Robota, rodzina, religia… - trzy krótkie słowa na literę „r”, tworzące swoistą, górnośląską mantrę. Trzy „najwartościowsze wartości”, dla autochtonów z Opola, Katowic, Cieszyna i Opawy, a więc bez względu na narodowość, czy wyznanie.
Kubica definiuje więc rzeczy oczywiste, ale wymienia i inne, bardzo ciekawe wyznaczniki śląskości. Takim jest np. poczucie zagrożenia.
Autorka pisze o tym, „jak bardzo trzeba zewrzeć szeregi, aby uniknąć groźby rozpłynięcia się w katolickim otoczeniu lub popadnięcia w zeświecczenie czy – co gorsza – ateizm”. To punkt widzenia znad Olzy. Punkt widzenia znad Rawy jest inny. Tu, zdaniem wielu regionalistów - w tym także moim - zagrożona jest sama śląskość (mowa, kultura, obyczaje). Stąd tak liczne w ostatnim czasie inicjatywy mające na celu ich propagowanie, ocalanie, postulaty uznania śląskiej godki za język regionalny (np. youtubeowa akcja „Poradzisz? Gŏdej!”).
Ciekawie ma się też sprawa ze stosunkiem do ziemi. Okazuje się, że nad Olzą bardzo ważna jest ojcowizna. Gdyby autorka spytała o mój stosunek do ziemi, odpowiedziałbym pewnie, że najważniejszy jest heimat. Region jako całość. To co nazywamy małą ojczyzną.
Skąd ta różnica? Czyżby dekady życia w leżących nad Rawą familokach i blokach-betoniokach zrobiły swoje? Bardzo możliwe.
Poza tym, jak się okazuje, więcej nas łączy z Cieszyniokami, niż dzieli, co rzecz jasna cieszy i prowokuje do sięgnięcia po kolejne książki niewertowane, traktujące o Śląsku Cieszyńskim. Być może po gwarowe baśnie Józefa Ondrusza? Wciąż nieprzeczytanego „Ondraszka” Gustawa Morcinka? „Beskidników” Stanisława Noworyty?
Miałem, powinienem, pamiętam…