Jakoś będzie

O Bogu, który zaskakuje, prawdziwie męskiej przyjaźni i siatce na klamce z ks. Andrzejem Dendurą, duszpasterzem na Ukrainie, rozmawia Aleksandra Pietryga.

Jak żyją Księdza parafianie?

Bardzo skromnie. Właściwie jedynie z tego, co dają ziemia, las. Dosłownie. Pamiętam, jak patrzyłem, kiedy wszyscy wychodzili do lasu i zbierali sok z brzozy. Całymi litrami. Uprawiają pola, ogródki przydomowe, sady, hodują zwierzęta. Co wyrośnie, dojrzeje, tym się żywią. Nawet herbatę piją z listków ziół czy kwiatów, które sami nazbierają. I – co ciekawe – pomimo ubóstwa, nigdy nie są głodni. Jeszcze i mnie wyżywią.

???

Stołuję się u zaprzyjaźnionych rodzin. Zjadam to samo, co oni. Głównie ziemniaki i chleb, podawany jako dodatek do wszystkiego, łącznie z rosołem.

Nie celebrują życia rodzinnego w galeriach handlowych?

W galeriach handlowych?! Oni do spożywczaka nawet nie chodzą, jak nie muszą. Towar jest droższy niż w Polsce, a zarobki o wiele niższe. Nawet słodyczy dzieciom nie kupują, tylko matki w domach wolą upiec jakieś ciasto albo drożdżówki... Kiedy przyjeżdżam na Śląsk, wszyscy znajomi i przyjaciele obdarowują mnie słodyczami. Dla dzieci na Ukrainie. Jadę potem takim załadowanym autem, jak na handel.

Domy są wielopokoleniowe?

Rodziny tak: dzieci, rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. Ale raczej nie mieszkają wszyscy razem w jednym domu. Kiedy młodzi zakładają swoje rodziny, starają się wyprowadzić z domu. Ale wspólnie obrabiają pole, jedzą posiłki, dziadkowie zajmują się wnukami.

Może, mając niewiele, łatwiej się patrzy w niebo? Dobytek tak nie ciąży na plecach...

I tak, i nie. Moi parafianie dużo pracują, żeby przeżyć. Mają mało czasu. Nie żyją na duchowym haju. Twardo stąpają po ziemi. Cieszę się, kiedy coraz więcej osób przychodzi w tygodniu na Mszę św., do spowiedzi. Przychodzą też na katechezę dla dorosłych, zresztą sami o nią proszą.

Mają deficyt wiedzy religijnej?

Tak, i wcale tego nie kryją. Ale chcą nadrobić braki. Pytają, jeśli czegoś nie rozumieją. Moim problemem jest nadal bariera językowa. A młodsi parafianie nie rozumieją po polsku. Kiedy chcę wyjaśnić ważne kwestie religijne, to sięgam do „Katechizmu Kościoła Katolickiego” po ukraińsku. Czasem nawet, żeby huknąć z ambony. Nie obrażają się. I chyba są gotowi coś zmienić w życiu, jeśli to jest złe. Ale uczą mnie też, że w wielu sprawach to ja muszę się do nich dostosować.

W czasie walk na Majdanie był Ksiądz oddalony od Kijowa o setki kilometrów, ale ciągle wśród tych, o których toczyła się bitwa. Czy oni czuli, że to jest ich gra?

Byli zaskoczeni. To pierwsze, co się mi teraz nasuwa. Oni do końca nie mieli wypracowanego poczucia własnej tożsamości. Zadziwiło ich, że Ukraina potrafi się tak zjednoczyć. To był dla nich impuls, żeby zadać sobie to pytanie: „Kim jestem?”. W miarę gdy na Majdanie robiło się coraz bardziej gorąco, ich poczucie solidarności z walczącymi rosło. Wielu młodych pojechało do Kijowa. Chłopak z sąsiedniej miejscowości zginął tam. Jego pogrzeb to była prawdziwa manifestacja! Po jednej z Mszy przyszły do mnie wzburzone starsze panie i mówią, że jadą na Majdan. Ja pytam: „Po co?”. A one, że będą tam ginąć, bo są już stare, ażeby młodzi nie musieli oddawać życia...

A dzisiaj?

Boją się wojny. Normalne. Już kilku naszych chłopaków dostało wezwanie do wojska. Rząd zapowiada, że w razie wojny powoła wszystkich mężczyzn do 50 lat! Kto będzie wtedy pracował na rodziny? Często fizycznie, ciężko. Kto będzie uprawiał pola? Kobiety, dzieci i starzy ludzie?!

Wróci Ksiądz wtedy do Polski?

Szczerze? Nie wiem. Myślałem o tym naprawdę dużo. Pytałbym Boga o to. I gdyby arcybiskup kazał stanowczo wrócić, w imię posłuszeństwa bym to zrobił. Ale gdyby nie... W razie wojny moi parafianie potrzebowaliby mnie jeszcze bardziej niż dzisiaj. Miałbym ich tak zostawić, zdezerterować z pola duszpasterskiej walki? Więc chyba jednak nie...
« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..