Uratowana

Opowiedziała mi, że miała się nie urodzić bo była kolejnym dzieckiem w biednej rodzinie. Na koniec pokazała mi datę urodzenia: niecały tydzień przed wspomnianą Eucharystią na pielgrzymim szlaku...

Publikujemy świadectwo, które przyszło na adres e-mailowy redakcji "Gościa Katowickiego". Dziękujemy naszemu Czytelnikowi za podzielenie się swoją historią.

Moja "przygoda" z duchową adopcją rozpoczęła się tuż po upadku PRL-u, kiedy walka o ochronę życia nienarodzonych przybrała na sile. Z jednej strony niezliczone petycje, zbiórki podpisów i przekonywanie parlamentarzystów, z drugiej modlitwy, czuwania, błagalno-przebłagalny bieg na Jasną Górę nazwany Sztafetą Życia. Duchowa adopcja nie była jeszcze wówczas znana w dzisiejszej jej formie, ale już wtedy wielu podejmowało modlitwę przez 9 miesięcy w intencji jednego poczętego dziecka. Ja sam byłem wówczas niepełnoletni, więc formalnie mogłem niewiele, ale temat leżał mi na sercu. W Sztafecie Życia przebiegłem kilka kilometrów, z modlitwą w sercu, ale zupełnie bez świadomości, że dokładnie w tej chwili ważą się czyjeś losy, czyjeś "przeżyć czy nie".

To była wiosna 1991 roku. Tydzień po zakończeniu 9 miesięcy modlitwy rozpoczął się VI Światowy Dzień Młodzieży w Częstochowie z Janem Pawłem II. Jak wielu młodych ze Śląska, zmierzałem w kierunku Jasnej Góry w pieszej pielgrzymce. Chorzowska pielgrzymka tradycyjnie idzie przez Woźniki, jednak tym razem, ze względu na dużą ilość pieszych grup, skierowano nas trasą nieco zmienioną. W parafialnym kościele, w miejscu noclegu, została odprawiona Msza. Postanowiłem ofiarować ją w intencji dziecka, które - głęboko w to wierzyłem - kilka dni wcześniej, gdzieś na świecie, szczęśliwie się urodziło. Na tym pewien rozdział się kończy.

Przez wiele lat nie wracałem myślami do tamtych wydarzeń. 18 lat później moją żonę i mnie odwiedziła znajoma z letnich rekolekcji. Akurat był to marzec, zbliżał się kolejny Dzień Świętości Życia. Przywołałem w rozmowie Sztafetę Życia, a także tę Eucharystię na pielgrzymim szlaku. Koleżanka opowiedziała mi, że miała się nie urodzić, bo była kolejnym dzieckiem w dość biednej rodzinie. Do tego jej starsza siostra szykowała się do ślubu. Matka, naciskana ze wszystkich stron na aborcję, strasznie się gryzła. Moment największych wahań przypadał niemal dokładnie na czas Sztafety Życia. Kościół, w którym modliłem się za duchowo adoptowane dziecko, był jej rodzinną parafią! Na koniec pokazała mi datę urodzenia: niecały tydzień przed wspomnianą Eucharystią na pielgrzymim szlaku...

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..