- Koleżanka mi powiedziała: "Damian, nie bądź frajer, rób zakładki", to robię zakładki do książki, którą może kiedyś napiszę - opowiadał Damian Wolf Wagabunda w katowickim klubie podróżników "Namaste".
A materiału na książkę Damianowi na pewno by nie zabrakło. Chociaż, jak mówi, kiedy patrzy, ile w księgarniach jest książek podróżniczych, to ma tremę i – póki co – do pisania się nie bierze. Może kiedyś, ale tymczasem podróżuje po Polsce i prezentuje film "181", który samodzielnie nakręcił i zmontował w czasie swojej ponadpółrocznej włóczęgi po Ameryce Południowej. Stamtąd też przywiózł całą masę pięknych zdjęć, które zamieszcza m.in. na swoich zakładkach do książek.
Co go pchnęło w drogę? Marzenia. Po skończeniu liceum w Kętrzynie był w wojsku i w zakonie franciszkanów. Jednak to nie było to, czego szukał. W Warszawie uczył się fotografii. Podjął pracę, udawało mu się też łapać dodatkowe zlecenia. – Byłem wtedy bogatym człowiekiem – wspomina. – Mogłem iść do sklepu, kupić sobie czekoladę i było super. A kiedyś, jak kupowałem batonika, to było święto. Się wystraszyłem, że będzie mi wygodnie i tak umrę – opowiadał. Trudno mu było usiedzieć w miejscu, postanowił wybrać się w podróż. Miało być interesująco i nie za łatwo. Wybrał Amerykę Południową, bo przyjaciel powiedział mu, że zakocha się w tym kontynencie.
Zostawił więc pracę i wyruszył w listopadzie 2011 roku na południowy kraniec tego kontynentu. Bez szczegółowego planu i oczekiwań. Miał tylko kupiony bilet powrotny z Caracas i tysiące kilometrów do przebycia. – Po hiszpańsku umiałem powiedzieć tylko "una persona, una noche". Tak prosiłem o nocleg – mówił. – Kiedyś przyszedłem do jednej babci i mówię: "Una persona, una noche", a ona odpowiedziała mi jakimś słowotokiem. No to ja znowu: "Una persona, una noche". Tak się na początku porozumiewałem – uśmiechał się.
Podróżował autobusami, stopem, pieszo. – To miała być swego rodzaju pielgrzymka, wyjście na pustynię, zbliżenie się do Pana Boga – opowiadał, a tłum ludzi słuchał, sącząc zimne piwo. – Widziałem człowieka w ciężarówce, który miał na szybie naklejkę „Bóg jest moim towarzyszem”. Moim też był – podkreśla. Czasem zdarzało się, że odczuwał Jego obecność bardzo namacalnie. – Jednego dnia szedłem przez pustynię i kończyła mi się woda. Zacząłem się martwić, bo nie było gdzie uzupełnić. Aż tu nagle zatrzymuje się motocyklista i daje mi litr wody. Potem jeszcze zatrzymali się ludzie ciężarówką i dali mi następne 1,5 litra – opowiadał.
Wkrótce z Damianem można się będzie spotkać u dominikanów w Warszawie oraz na festiwalu "Równoleżnik 0" we Wrocławiu. Póki co, takie pokazy są jedyną możliwością zobaczenia jego filmu Jan Drzymała /GN
Pewnego razu kobieta, z którą zabrał się stopem, zaproponowała mu nocleg i jedzenie. Innym razem mężczyzna przenocował go, nakarmił, podarował dwie koszulki, w tym jedną w barwach ulubionego klubu Boca Juniors. Ponadpółroczna podróż nie była jednak tylko i wyłącznie radosnym zwiedzaniem. Pogoda dawała w kość. Ulewne deszcze i upały nie ułatwiały życia. Ludzie nie zawsze chcieli brać autostopowicza, a kiedy już brali, nawet za krótkie odcinki zaczynali żądać pieniędzy od bogatego – jak sądzili – Europejczyka. Środki lokomocji lubiły płatać figle. Któregoś razu wezbrana rzeka zalała drogę. Autobus, którym jechał Damian, wysadził pasażerów. Musiał być lekki, by przejechać przez wezbraną wodę. Ludzie musieli przejść rzekę na własnych nogach. Inny autobus się po prostu zapalił. Czasem zdarzały się nieoczekiwane spotkania z dziką przyrodą. – Spałem kiedyś na campingu i słyszę porykiwania niedźwiedzi – wspominał Damian. – A że jestem z Mazur, to nie miałem z nimi wcześniej zbyt wiele do czynienia. Zdawało mi się, że to matka z młodymi. Leżałem więc w namiocie i czekałem, co się wydarzy. Wiecie, niedźwiedź ma kły i pazury. Ja też w sumie, ale nie takie. Miałem za to nóż do smarowania nutelli. No, to wziąłem go i czekam. Trzeba się w końcu jakoś bronić...
Pewnego razu też padł łupem oszustów, którzy podawali się za pracowników firmy przewozowej. Za pomoc przy przekroczeniu granicy i ochronę wyciągnęli od niego prawie 1500 zł. – Potraktowałem to jak lekcję nieprzywiązywania się do pieniędzy – mówił Damian.
– Myślę, że Bóg chce mojego szczęścia, dlatego mi pomaga – przekonywał. Poprzez swoją podróż chciał udowodnić, że można spełniać marzenia. Teraz będzie próbował dowieść, że na wyprawę życia można ruszyć zupełnie bez żadnych środków. Zamierza wybrać się do Azji. Tam żyć, pracować i tak przemierzać ten kontynent. Jeszcze nie wie, jak długo może potrwać ta wyprawa. Nie wie też, czy wyruszy samemu czy może z kimś. Wie tylko, że za każdym razem, kiedy ogląda swój film i opowiada o wyprawie, czuje, że czas znów ruszyć w drogę.
"181" TRAILER PL
Damian Lemański
Więcej o wyprawie Damiana także w tekście Gringo sam na sam z Bogiem.