Mało kto dzisiaj pamięta o Ślązakach na „Wielkiej Wojnie”, jak kiedyś nazywano I wojnę światową. Przypomina o nich jednak wystawa w Muzeum Śląskim „Wojna od frontu i od zaplecza. Ślązacy w latach 1914 - 1918”.
Makieta myśliwca, w którym został zestrzelony słynny "Czerwony baron" ze Świdnicy Przemysław Kucharczak /GN Wiele tysięcy mężczyzn ze Śląska padło na polach pod Verdun, nad Sommą, pod Ypres. Jednak ta wystawa jest nie tylko o nich. Także o tych, którzy czekali na nich w domach.
Czerwony baron ze Śląska
Na ogromnej fotografii, która stoi u wejścia, pani Franciszka Żogała z Kostuchny siedzi obok ok. 5-letniej dziewczynki z warkoczykami. – Wie pan, dlaczego to zdjęcie ma ślady składania na czworo? – pyta kurator wystawy dr Joanna Knapik. – Bo przez całą I wojnę, od sierpnia 1914 roku, nosił je na piersi Franciszek Żogała, jej mąż – wskazuje sąsiednią planszę ze zdjęciem mężczyzny w pruskim mundurze.
Dr Joanna Knapik, kurator wystawy o Ślązakach w I wojnie światowej Przemysław Kucharczak /GN Dalej wisi obracająca śmigłem makieta w skali 1:6 czerwonego trójpłatowca Fokker Dr.I - samolotu, w którym został zestrzelony słynny „Czerwony baron”, czyli myśliwski as Manfred von Richthofen. On też był Ślązakiem zakochanym w tej ziemi. Pochodził ze Świdnicy na Dolnym Śląsku i na przepustkach zawsze tam wracał.
Dlaczego Ślązacy nie pamiętają o tym, jak przeorała ich historię Wielka Wojna? Może ze względu na następne wydarzenia, zwłaszcza II wojnę światową, która tą pierwszą przyćmiła? Dr Knapik uważa, że to nie tylko ta przyczyna. W czasach Polski Ludowej wiele pomników i tablic ku czci poległych w I wojnie zostało zniszczonych, bo były pisane gotykiem, a nazwiska Ślązaków miały jeszcze niemiecką pisownię. - Czasem nawet nie wiemy, że ten ogołocony z napisów krzyż, który mijamy na cmentarzu, został tu ustawiony właśnie ku czci poległych wtedy Ślązaków. Taka tablica z listą parafian poległych w latach 1914 - 1918 zachowała się przed wejściem do kościoła św. Marcina w Ćwiklicach – mówi pani kurator.
Sztab w Pszczynie
Śląsk był związany z Wielką Wojną z jeszcze jednego powodu. – Wszyscy myślą, że sztab generalny wojsk niemieckich w I wojnie światowej był w Berlinie. A tymczasem był u nas na Śląsku, w Pszczynie! – mówi dr Joanna Knapik, kurator wystawy. Prowadzi dziennikarza „Gościa” do planszy, na której sfotografowany i opisany jest budynek, do dziś nazywany w Pszczynie „Paleja”. – To tutaj rezydował feldmarszałek Hindenburg, szef sztabu generalnego, i to stąd wychodziły rozkazy dotyczące wszystkich frontów I wojny światowej. Wybrano to miejsce, ponieważ cesarz przez prawie całą wojnę siedział tuż obok, w pałacu w Pszczynie – opowiada z pasją pani kurator.
Atmosferę tej wystawy budują umieszczone na niej przedmioty z epoki, jak rower wyprodukowany w 1914 roku przez firmę Adler z Frankfurtu nad Menem. – Pan Wojciech Mszyca, który nam go wypożyczył, przyjechał osobiście na tym zacnym eksponacie kilka godzin przed wernisażem – śmieje się kurator. – Na ramie ma wybity numer służbowy, prawdopodobnie więc służył jako rower pocztowy, policyjny albo wojskowy – dodaje.
Ślub na przepustce
Do wielu eksponatów kurator dotarła dzięki kontaktom na... Facebooku. – To jakiś znak czasu, że dzisiaj internetowe portale społecznościowe pomagają organizować wystawy. W ten sposób poznałam Arkadiusza Kwiatkowskiego z Mysłowic, wnuka pana Henryka Wengrzika, typowego Ślązaka z Katowic, który został zmobilizowany 3 stycznia 1917 roku i walczył do samego końca wojny, aż do 4 listopada 1918 roku. Tutaj jest jego książeczka frontowa. Kiedy ją zobaczyłam, oniemiałam, bo w przeciwieństwie do książeczki wojskowej to bardzo rzadka rzecz. Tutaj są zapisane wszystkie bitwy i potyczki, w których wziął udział, proszę zobaczyć, to najważniejsze starcia drugiej części tej wojny: Chemin des Dames, Mozela, Marna, Cambrai – wylicza pani doktor. – Na tej wystawie chcieliśmy też pokazać, jak wojna zmienia postrzeganie świata. Więzy rodzinne stają się wtedy bardzo ważne. No i religia. Dlatego są tu modlitewniki z czasów wojny i plakaty, na których żołnierze, stojąc na warcie, marzą o swoich narzeczonych – pokazuje.
Pani kurator rozumie I wojnę także dzięki opowieściom rodzinnym, ponieważ walczył w niej jej dziadek. – Na tę wojnę poszło czterech braci. Jeden z niej nie wrócił, jeden wrócił bez nogi, jeden wrócił całkiem zdrowy, natomiast dziadek wrócił z uszkodzonym słuchem, co z wiekiem jeszcze się u niego pogłębiało – wspomina.
Joanna Knapik zwraca też uwagę na wiszące na wystawie zdjęcia rodzinne. – Wojna to nie tylko prowadzona przez mężczyzn walka. Tu jest zdjęcie małżeństwa z Bytkowa, które wzięło ślub w czasie przepustki pana młodego. Po ślubie znów wrócił na front... Na Śląsku w czasie wojny też odbywały się śluby, rodziły się dzieci, wyprawiano im chrzciny i pierwsze komunie, w których służący w wojsku mężowie i ojcowie czasami, w ramach przepustki, uczestniczyli – mówi.
Wystawę można oglądać do 29 czerwca w Muzeum Śląskim