Gender na Śląsku. Czy niedawna próba wprowadzenia elementów gender do Przedszkola nr 13 w Rybniku była tylko elementem nadgorliwości jego dyrekcji? A może na tę „minę” wpakował placówkę Urząd Miasta?
Tę drugą możliwość sugerował ostatnio w liście do „Gościa” były senator PiS z Rybnika Tadeusz Gruszka. Zastanawiał się, dlaczego przeciw gender nie protestowali rodzice z pozostałych 14 oddziałów przedszkolnych biorących udział w dofinansowanym z UE projekcie „Szczęśliwa 15”. Postawił pytanie, czy przypadkiem te 14 oddziałów nie było po prostu o pół kroku z tyłu z realizacją programu...
Okazuje się, że przypuszczenie senatora było słuszne. Dotarliśmy do scenariusza szkolenia dla dyrektorów i nauczycieli rybnickich przedszkoli. Przygotował go w zeszłym roku Wydział Edukacji Urzędu Miasta w Rybniku. To 7 zadrukowanych stron, a z każdej wygląda fascynacja feminizmem. Na szczęście nie jest to feminizm w skrajnej, antyrodzinnej postaci. Mimo to osobom, które planowały w taki sposób wychowywać przedszkolaki, mojej 4-letniej córki bym nie powierzył.
Romans dwóch dziewczynek
Wiele osób uwierzyło w dominujący w największych mediach przekaz, że zagrożenie małych dzieci przez ideologię gender to jakieś wymysły prawicowych dziennikarzy. Tymczasem wystarczy przeczytać druzgocącą opinię Zespołu Edukacji Elementarnej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN o genderowym programie „Równościowe przedszkole”. To projekt realizowany w wielu placówkach w Polsce. Profesorowie PAN biją na alarm, że „Równościowe przedszkole” „»wysadza dziecko« z jego biologicznej płci i kształtuje niechętny stosunek do niej”.
A jak było w Rybniku? Nie aż tak źle jak w programie „Równościowe przedszkole”. Przypomnijmy, że w Przedszkolu nr 13 w dzielnicy Chwałowice po jednej z lekcji dzieci dopytywały rodziców: „A dlaczego mi nigdy nie powiedziałaś, że chłopcy mogą w sukienkach chodzić?” albo „Tatusiu, ty też możesz chodzić w sukienkach”. Na zebraniu zwołanym w przedszkolu, żeby uspokoić rodziców, okazało się, że w planie było też opowiadanie bajek „z zamianą ról”, np. o „Kopciuchu” czy „rycerkach”. Przedszkole zamówiło również książeczki „Gdybym była chłopcem” i „Gdybym był dziewczynką”, w których można znaleźć nawet sugestię, że dwie dziewczynki też mogą mieć romans (zajmujący całą stronę różowy rysunek serca, a w sercu dwie przytulone dziewczynki i podpis: „A może? Eee, raczej nie...”).
Rodzice trojga 4-latków zabrali wtedy dzieci z grupy objętej projektem „Szczęśliwa 15” w przedszkolu w Chwałowicach. Zrobił się szum na całą Polskę, a placówka wycofała się ze swoich propozycji. Nie było jednak dowodów, że elementy gender przedszkole wprowadziło z inspiracji miasta. Teraz dowód się znalazł.
My, stereotypowi
To scenariusz szkolenia dla nauczycieli. Jest poświęcony zwalczaniu u dzieci „stereotypów związanych z płcią”. Ludzie, którzy mają choć odrobinę inną opinię, niż to wynika ze współczesnej mody, na przykład na kwestię dzielenia się obowiązkami w rodzinie, są w scenariuszu piętnowani określeniem „stereotypowi rodzice”.
Z większością przedstawionych tu treści chyba jednak każdy mógłby się zgodzić. Choćby z szeregiem postulatów, na przykład takich, żeby nauczycielki traktowały dziewczynki i chłopców równo, bez faworyzowania tych drugich. Jak to jednak zwykle bywa z treściami gender, wśród postulatów dla każdego oczywistych pojawiają się też te kontrowersyjne.
Autorka scenariusza daje taki przykład szkodliwego „stereotypu”: „Mężczyzna waha się porzucić mało płatną pracę, mimo że praca jego partnerki wystarczyłaby na utrzymanie całej rodziny, ponieważ obawia się komentarzy wobec roli »męskiej kury domowej«”.
Po co ta wiedza 4-letniemu dziecku? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że cały ten „stereotyp” jest oparty na feministycznych fobiach, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Bo – po pierwsze – normalni mężczyźni nigdy nie nazwą swoich żon kurami domowymi. Jeśli feministki znają to z własnych domów rodzinnych, należy im współczuć, bo prawdopodobnie wychowały się w rodzinach patologicznych. Norma jest jednak inna.
I po drugie – wbrew temu, co wmawiają społeczeństwu specjaliści od gender, sytuacja, gdy mężczyzna pracuje na utrzymanie domu, jest zdecydowanie najzdrowsza. I to dla wszystkich członków rodziny: dla dzieci, dla mężczyzny, a zwykle i dla żony. Jasne, że czasem się zdarza, iż to mężczyzna musi zostać z dziećmi, a kobieta iść do pracy, bo tak potoczyło się życie i nie ma innej możliwości. Ale to wcale nie jest sytuacja najlepsza, bo małe dziecko potrzebuje najbliższego kontaktu z mamą. Mówią o tym psychologowie, wynika to też z biologii – my, faceci, nawet jeśli mamy sympatię dla gender, jakoś nie umiemy nauczyć się karmienia piersią.
Głupio tłumaczyć w gazecie rzecz oczywistą, ale czasy takie, że najwyraźniej trzeba to niektórym przypomnieć: na mężczyznę brak pracy zawodowej wpływa destrukcyjnie, to go niszczy. I nie ma tu nic do rzeczy, że zajmowanie się dziećmi też jest ciężką pracą. Po prostu tak zostaliśmy ukształtowani. Przez setki tysięcy lat paleolitu mężczyźni ganiali za mamutami, podczas gdy kobiety zajmowały się dziećmi. I to miałoby nie zostawić śladu w naszych predyspozycjach do podejmowanej pracy?
Jest wiele wyników badań naukowych potwierdzających, że mózgi kobiet i mężczyzn działają trochę inaczej, bo są przystosowane do nieco innych zadań. Dzięki temu kobiety i mężczyźni tak wspaniale się uzupełniają. I między innymi dlatego są dla siebie atrakcyjni, bo pociąga nas ku sobie właśnie ta nasza inność. Z tego powodu rodzice mają prawo wychowywać swoje dzieci w radości z własnej płci, żeńskiej i męskiej. Mówią o tym nie tylko zaangażowani katolicy, to samo powtarza np. seksuolog Zbigniew Lew-Starowicz. Tymczasem wychowanie w stylu gender zaszczepia dziecku kłamliwe przekonanie, że płeć jest podejrzana, że jest ona źródłem wszystkich nierówności na świecie.
(pdf) |
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się