Rewolucje, nawet te kuchenne, wymagają ofiar. Na słowo proroka ze szklanego ekranu ludzie są w stanie zerwać z całkiem dobrą tradycją.
W moim mieście są dwie knajpy, do których szczerze lubię chodzić. Jedna – na większe i dłuższe spotkania, druga – blisko domu – na dobre piwo i placki. Ta druga nazywała się jeszcze niedawno „Chata paprocańska” (Paprocany to dzielnica Tychów i zarazem nazwa jeziora w pobliżu knajpy). Restauracja mieści się w starym, przedwojennym jeszcze domu, wystrój nawiązuje do lokalnej tradycji. Albo raczej nawiązywał, bo w październiku do „Chaty” zawitała Magda Gessler i zrobiła prawdziwą kuchenną rewolucję.
Od tego czasu nie ma już „Chaty paprocańskiej”, a jest „Dom bawarski”, choć ani architekturą, ani tradycją do Bawarii nie nawiązuje. Postanowiliśmy ze znajomymi zobaczyć co zmieniło się po wizycie gwiazdy.
Zaraz po wejściu skierowałem się do bufetu, by zamówić tradycyjny zestaw. Od ubranej w bawarski strój kelnerki usłyszałem jednak, że placków już nie serwują, gdyż „Pani Magda Gessler wykreśliła je z karty dań”. W zamian zaoferowano mi „zestaw Magdy Gessler”, w skład którego wchodziło 8 rodzajów potraw. Cena zestawu dla jednej osoby: 35 zł. Jako że ochotę miałem na placki, a obiad zjadłem w domu, z zestawu zrezygnowałem.
Wziąłem w rękę kufel i udałem się do mojego ulubionego stolika (w jednej z trzech sal). Wtedy pani w bawarskim przebraniu poinformowała mnie, że „z tej sali mogą korzystać jedynie goście, którzy zamówili zestaw Magdy Gessler”. Poczułem się nieswojo, bo odwiedzam tę knajpę regularnie od wielu lat, mam w niej swoje ulubione miejsca i właśnie zostałem z nich wyrzucony. Czysty, kulinarny apartheid – masz zestawik Magdy, możesz usiąść tutaj, nie masz – to nie, siądź sobie w przedsionku. Gdyby jeszcze był tłok, to rozumiem, ale w całej restauracji, w niedzielny wieczór, byliśmy jedynymi (sic!) gośćmi. Ale, jak wiadomo, rewolucja wymaga ofiar.
A teraz, żeby nie było, że to tylko moje marudzenie (bo nowy kształt knajpy innym może się podobać), czas na wnioski. Dotyczą one nie tyle gustów kulinarnych, co magii telewizji. Całe wydarzenie z knajpą pokazuje, jak bardzo ludzie wierzą w siłę szklanego ekranu. Zapraszają panią Gessler do swoich restauracji w oczekiwaniu na cud. Przykład z Tychów pokazuje, że niekiedy cudu nie ma. Są za to ciekawsze sale wyłącznie dla tych, co zamówią zestaw, na który chyba nie ma tłumów chętnych. A na stołach zamiast obrusów (kiedyś były) zwykła folia, tyle, że w niebiesko-białych, bawarskich barwach. W niedzielny wieczór restauracja po interwencji celebrytki świeci pustkami, ale wciąż jest nadzieja, bo telewizja dopiero przyjedzie, więc może jeszcze się biznes nakręci. I zamiast budować markę firmy na tym, co unikatowe i osadzone w tradycji regionu (tak jak robi się w wielu krajach świata), małpuje się wzorce zachodnie (w tym wypadku bawarskie), choć poza zalewem niebiesko-białej tandety z Bawarią knajpa nie ma nic wspólnego. Wszystko dlatego, że tak powiedziała prorokini Magda – głowa ze szklanego ekranu.
P. S. Nie twierdzę, że knajpa była bez wad. Chodzi przede wszystkim o to, że czasem za bardzo fascynujemy się tym, co jest daleko („zielona wyspa”, „dom bawarski”), mając pod nosem prawdziwe skarby lokalnej kultury. Warto je wykorzystać.