O próbie tłumaczenia Biblii na dialekt śląski oraz o tym, czym inspiruje się śląska kultura, mówi Marek Szołtysek.
Przemysław Kucharczak: We wstępie do „Ewangelii śląskich” krytykujesz „skrajnych autonomistów śląskich”. Dlaczego?
Marek Szołtysek: Chodzi o to, że do moich tłumaczeń dołączyłem Księgę Jonasza. Jonasz był ksenofobem, człowiekiem, który nie lubi pewnych ludzi, nie jest otwarty na świat. Ponboczek mu każe iść nauczać do Niniwy, a on na to – że do tych goroli, do tych cudzych, nie naszych, nie pódzie. Ta księga jest jak gdyby satyrą na wszystkich ludzi, którzy mają uprzedzenia. Rozumiem, że na Śląsku podkreśla się zawsze pewną inność. Inność na przykład wobec Polaków z innych regionów Polski, i to jest normalne. Jednak w ostatnich latach, w związku z narastaniem skrajnego autonomizmu, zaczęło to przyjmować taką postać chorobliwą.
Jakieś przykłady?
Na przykład pisałem w felietonie o śląskim słowie „chrobok”, że pochodzi z języka staropolskiego i świadczy o związku staropolszczyzny ze śląskim. Że Polacy mówią „robak”, bo „chrobok” już u nich zanikł, ale za to zostało u nich słowo „chrobotać”. I wyobraź sobie, że nawet za tę wypowiedź zostałem zaatakowany, bo rzekomo za bardzo podkreślam kulturę polską. Tymczasem ja w rzeczywistości mówię o różnych wątkach w śląskiej kulturze: polskich, czeskich, niemieckich. Widzę jednak, że niektórzy Ślązacy próbują w ostatnich latach od Polski się odgrodzić, udowodnić, że Polska to nasz wróg, oskarżyć ją o całe zło. To jest trochę tak, jakbyśmy chcieli się zamknąć na prawdę. Uciec, tak jak uciekający od problemu Jonasz. Skrajna postać autonomizmu, czyli zamykanie się na kulturę polską i na dyskusję na temat Śląska, jest po prostu ograniczeniem. Jonasz też był ograniczony w swoim działaniu, bo nie rozumiał pewnych rzeczy. Warto się otworzyć.
Tu zgoda, ale mam inną wątpliwość: czy Biblii można używać do bieżącej polemiki? I to jeszcze zahaczającej o politykę?
Ale ja się nie wypowiadam przeciw jakiejś partii politycznej, tylko przeciw pewnej szkodliwej postawie, która dzisiaj na Śląsku jest coraz częstsza. Choć zgodzę się, że dlatego umieściłem w tej książce tłumaczenie Księgi Jonasza, żeby o jakiejś prawdzie przypomnieć. Ale przepraszam, jeśli ktoś chce powiedzieć, że np. nie należy kraść, to na jakie argumenty ma się powołać? Więc albo na ekonomię, czyli: „Nie kradnij, bo to się nie opłaca, ciebie też mogą okraść”; albo właśnie na Biblię: „Nie kradnij, bo taki nakaz dał nam w przykazaniach Bóg”. Więc moim zdaniem nie popełniam nadużycia, tylko przypominam pewną prawdę, którą już 2250–2500 lat temu wyraził autor natchniony Księgi Jonasza. Ta księga została napisana m.in. po to, żeby napiętnować ksenofobię u ówczesnych Żydów. Sądzili oni wtedy, że Pan Bóg jest tylko dla nich, a nie dla kogoś innego. Bóg tymczasem pokazał Jonaszowi, że słucha też modlitw pogan. Kultura śląska też nie jest wyłącznie dla tych Ślązaków, którzy myślą, że jedynym, centralnym tematem dla tożsamości Śląska jest autonomia. Możemy o tej autonomii dyskutować, ale nie róbmy z tego szczegółu rzeczy najważniejszej dla współczesności i przyszłości Śląska.
11 lat temu skrytykowała Cię Rada Języka Polskiego, bo pisanie o Panu Bogu „po naszymu” w uszach profesorów brzmiało jakoś niepoważnie. Więc co będzie teraz, przy próbie przekładu Biblii na śląski?
Tamta krytyka dotyczyła książki „Biblia Ślązoka”, która absolutnie nie była tłumaczeniem Biblii, a w której znalazły się takie babcine opowiadania o wydarzeniach biblijnych. W związku z tym były tam takie słowa, które mogły się nie podobać, np. anioły „furgały”, a młoda Matka Boża była nazwana „frelkom” – bo tak mówiono kiedyś na Śląsku na dziołchy w tym wieku. Ja uznaję, że członkom Rady te słowa mogły się nie podobać. W porządku, mnie też może się nie podobać np. język Mikołaja Reya. Tyle że oni twierdzili, że „Biblia Ślązoka” była tłumaczeniem Biblii, co jest bzdurą; chyba w ogóle nie mieli tamtej książki w ręce, skoro aż tak pomylili gatunki literackie. Natomiast „Ewangelie śląskie” rzeczywiście są próbą, podkreślam, próbą, tłumaczenia Biblii na dialekt śląski, czyli po prostu na ślonsko godka.
No właśnie, więc teraz tym bardziej może być gorąco.
Więc jeśli mnie skrytykują tak, że na przykład w rozdziale tym i tym oryginał grecki brzmi tak i tak, a, powiedzmy, Biblia Tysiąclecia tłumaczy to w ten i ten sposób, podczas gdy u mnie brzmi to tak i tak – to w porządku, jestem w stanie podjąć na ten temat rozmowę. Jeśli jednak będzie to krytyka w stylu: „Źle zrobił, bo w ogóle nie należy tłumaczyć Biblii na śląski” – uznam ją za nietrafioną. Przecież na całym świecie powstają przekłady Biblii na dialekty, którymi mówi zaledwie kilkanaście tysięcy ludzi. Takich tłumaczeń dokonują pojedynczy misjonarze, a nie wielkie instytuty naukowe.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się