O wywiezionych do Donbasu i dalej na Wschód Ślązakach rozmawiali ze studentami Donieckiego Uniwersytetu Narodowego historycy z Katowic.
Wykład śląskich historyków dla ukraińskich studentów na uniwersytecie w Doniecku. Z prawej wstaje ks. prof. Bernard Kołodziej, historyk ze zgromadzenia chrystusowców Przemysław Kucharczak /GN W czasie tego spotkania odbyły się dwa wykłady o ponad 50 tysiącach wywiezionych przez Sowietów w 1945 r. Ślązakach. Zapowiadało się ciekawie, bo wschodnia Ukraina, na której leży zagłębie Donbas i jego stolica Donieck, to miejsce, gdzie silny jest sentyment za czasami sowieckimi. W mieście jest pomnik Lenina i ulice poświęcone innym komunistycznym zbrodniarzom. Z pompą czci się zwycięstwo bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej nad faszyzmem.
Z grubej rury zaczął ks. prof. Bernard Kołodziej ze zgromadzenia Chrystusowców, który pochodzi z Tychów. Opowiadał m.in. o wejściu żołnierzy sowieckich na Śląsk. O tym, że odczuwali oni nienawiść do Niemców, więc gdy weszli na ziemie przyłączone w 1939 roku do Rzeszy, pod wpływem alkoholu gwałcili kobiety i zabijali cywilów. Powiedział, że mordowali na Śląsku nie tylko Niemców i Polaków, ale nawet przymusowo zatrudnionych w śląskich kopalniach Ukraińców. – Zabili też księdza Pawła Kontnego z Tychów, mojego rodzinnego miasta, za to, że stanął w obronie gwałconej kobiety – mówił.
Nikt go za te słowa nie zaatakował. Studenci wydawali się słuchać z wielkim zainteresowaniem i zadawali rzeczowe pytania ks. prof. Kołodziejowi i mówiącemu po nim dr. Dariuszowi Węgrzynowi z katowickiego IPN. Interesowało ich, na jakiej podstawie prawnej byli wywożeni Ślązacy. Pytali uczestniczącego w spotkaniu burmistrza Radzionkowa Gabriela Tobora, czy jego wywieziony dziadek Michał służył w armii polskiej, czy niemieckiej. Burmistrz Radzionkowa odpowiedział, że dziadek nie był w żadnej z tych armii i przez całe dorosłe życie pracował na kopalni. Ktoś zapytał, czy choć niektórzy Ślązacy, kiedy mogli już wrócić, nie zostali z własnej woli na ukraińskiej ziemi. Najciekawsza odpowiedź padła z ust jednego z działaczy polonijnych w Donbasie, który powiedział, że jego stowarzyszenie miało kontakt z potomkiem jednego z wywiezionych Ślązaków, który na Ukrainie się ożenił i został.
Dr Dariusz Węgrzyn, historyk katowickiego IPN, mówił w czasie swojego wykładu o „czasie niewolników” – w którym to najpierw Ukraińcy jechali na zachód do przymusowej pracy na rzecz Niemców, a później, w 1945 roku, m.in. Ślązacy pojechali w odwrotnym kierunku, na Ukrainę, do przymusowej pracy na rzecz Związku Sowieckiego. Opowiadał też, że Ślązacy byli internowani, co oznaczało pozbawienie ich wolności bez żadnej winy. Mówił, że w 1945 roku Sowieci wypuścili do domów tylko najsłabszych, po to, żeby umarli w domach. Zwracał uwagę, że w transportach powrotnych także w następnych latach zgonów było zaskakująco dużo. Miało to, zdaniem historyka, związek z pewnym mechanizmem psychologicznym. - Oni pracując bardzo ciężko żyli nadzieją na powrót. Kiedy dowiadywali się, że wracają, ich organizmy przestawały pracować na najwyższych obrotach i taki człowiek często umierał – mówił dr Węgrzyn. – Znaleźliśmy na razie 26 tysięcy nazwisk wywiezionych. Sądzę, że to jest połowa wszystkich. Jednak dopóki nie zakończymy tej pracy, nie będziemy tego wiedzieli na pewno. Współpraca z historykami ukraińskimi mogłaby dopełnić naszą pracę – powiedział.
Dlaczego to tak ważny temat dla społeczeństwa Górnego Śląska? Dr Węgrzyn z IPN tłumaczył: - Trzeba pamiętać, że na Górnym Śląsku funkcjonowały rodziny tradycyjne. Pracował ojciec rodziny, a matka wychowywała dzieci. Kiedy w 1945 roku wywieziono mężczyzn, zostały tam same kobiety. Często młode, z małymi dziećmi. Te rodziny utraciły z dnia na dzień środki do życia. Kobiety musiały więc podjąć pracę. Tu w Donbasie znana jest matka górników, która po wojnie pracowała pod ziemią. Na Górnym Śląsku zdesperowane kobiety w 1945 także podjęły pracę pod ziemią, jednak wpuszczenie pod ziemię kobiet i młodych ludzi skończyło się tragicznie. Okazało się, że ta praca wymaga nie tylko siły, ale i umiejętności. Procent wypadków bardzo szybko więc w 1945 roku wzrastał. Musiano więc kobiety spod ziemi wycofać. Ale to pokazuje desperację tych kobiet, żeby utrzymać ich rodziny – powiedział.
W spotkaniu na uniwersytecie w Doniecku 30 września uczestniczyli też historycy ukraińscy, dyrektor katowickiego IPN dr Andrzej Drogoń oraz arcybiskup katowicki Wiktor Skworc.