Plac pod budowę kaplicy w Trudovskoye w Donbasie, gdzie w 1945 roku niewolniczo pracowali wywiezieni do Związku Sowieckiego Ślązacy, poświęcili 28 września arcybiskup katowicki Wiktor Skworc i biskup zaporoski Marian Buczek.
Oficer w randze majora jak i jego podwładni żołnierze zachowywali się arogancko, traktując nas jak więźniów, ciągle grożąc użyciem broni, nazywając nas „Germańcy”. Budziło to w nas zakłopotanie gdyż nie znaliśmy istotnych przyczyn przesłuchiwania i przetrzymywania nas. Działania wojenne przesunęły się już dawno poza Śląsk. Nie było więc wojskowych niemieckich, uciekli wszyscy cywilni hitlerowcy, nie było też wśród nas na pewno sabotażystów. Stanowiliśmy typowy przekrój śląskiego społeczeństwa: ludzie o nieukrywanych przekonaniach niemieckich (Volkslista I i II, mniejszość niemiecka); ludzie tzw. obiektywni (Volkslista III) i ludzie znani ze swego patriotyzmu polskiego. W jednej z pozostałych dwóch uwięzionych grup byli nawet ludzie ukrywający się niedawno przez „Germańcami” (...)
O marszu z obozu przejściwego w Knurowie do Katowic:
Setki mieszkańców wylegało z domów i stało w grupkach a idący na czele kolumny oficer wyznaczał bezpieczną odległość. Wśród ludzi tych słychać było jakiś szmer, szloch wołanie kobiet i dzieci. Zbliżającym się do kolumny konwojenci grozili użyciem broni a jednak udało się mojej 10-letniej siostrzenicy dotrzeć do mnie i oddać mi termos z zupą zawinięty w wełniany koc. Na placu przykościelnym stała duża grupa parafian wśród nich moja matka – spojrzenia nasze spotkały się – posłała mi duży znak krzyża – płakała. Byłem smutny, ale jeszcze bardziej zły, czułem się taki upokorzony! Był to długi i morderczy marsz, było zimno w ten marcowy dzień a my nie byliśmy odpowiednio ubrani toteż już pierwsi „zasłabnięci” klękali lub kładli się na szosie aby odpocząć. Po kilku postojach kolumna dotarła do Katowic, zatrzymała się przy dworcu,
(...)
Byli wśród nas nie tylko zwykli górnicy, hutnicy czy kolejarze. Byli także sztygarzy, nauczyciele i urzędnicy różnych instytucji – tacy dwujęzyczni, którzy zawsze solidnie pracowali nie udzielając się politycznie.
(...)
Ta mroczna nasza droga trwała blisko 4 tygodnie, toteż gdy dojechaliśmy do dworca na którym otwarto wagony i kazano nam wyjść byliśmy zadowoleni, przeświadczeni, że „gorzej już być nie może”. Teraz zobaczyliśmy w oddali znane nam wieże szybowe, hałdy, kominy a konwojenci, teraz jakby zwolnieni od rozkazu rozmowy z nami nazywali te krainę „Donbas”. Poszliśmy długa kolumną w kierunku tych szybów, gdyż blisko kopalni znajdował się osób dla internowanych a miejscowość nazywała się Trudnowskasja koło miasta Stalino.
(...)
Nasza tzw. grupa knurowska zajęła dwa baraki. Zawołano na plac, ustawiono nas barakami i teraz komendant obozu („KomandirLagra”) ostrym głosem nazywając nas „internowani”, poinformował nas o tym gdzie jesteśmy i po co tu przyjechaliśmy. Wskazał na rygory obozowe, podkreślił kary za niestosowanie się do obozowego porządku. Wyznaczył odpowiedzialnych za poszczególne baraki, którzy wytypowali „starszych komniaty” i wydali nam puszki blaszane po amerykańskich konserwach mięsnych – jako naczynia na jedzenie i picie. Wywoływano nas po kolei do ustawienia się pod oknem baraku – kuchni, gdzie wydano każdemu kawałek chleba i porcje „kapuśniaku” (kiszona kapusta, pomidory, ogórki inne).W barakach prycze wyściełaliśmy naszymi płaszczami i kurtkami (ja miałem jeszcze koc).
(...)
„Górnicy” określali pierwsze wrażenia o rosyjskiej kopalni jako straszne. Panowały tam złe warunki górniczo-geologiczne ale jeszcze gorszy był stan bezpieczeństwa pracy i urządzeń technicznych. Zadowoleni byli jedynie z dodatkowej porcji chleba i kawałka słoniny. Stosunek rosyjskich górników określali jako poprawny. Dozór miał chyba polecenie niewolniczego traktowania naszych ludzi, przydzielał im najtrudniejsze odcinki pracy i obdarzał ich obrzydliwymi wyzwiskami.
(...)
Teraz chodziliśmy do kołchozu pieszo a po drodze można było czasem uprosić u „Babuszek” idących na targ kawałek chleba czy placka kukurydzianego. Konwojenci nasi patrzyli na to różnie – dla porządku krzyczeli i grozili. Ponieważ „ubyło” już sporo górników, zostałem wraz z kilkoma młodszymi „kołchoźnikami” skierowany do pracy na dole kopalni. Pracowałem tam jednak tylko trzy dni gdyż w czasie pracy (ciskania wozów) zasłabłem i zostałem wydany na powierzchnię a równocześnie skreślony z listy zdolnych do pracy dołowej. Pracowałem później na powierzchni kopalni, przy wywożeniu na zwał koleb koleb z węglem.