W Doniecku odsłonięte będą tablice upamiętniające deportacje Górnoślązaków na Wschód.
W Doniecku na Ukrainie, gdzie w miejscowych kopalniach pracowały i umarły po wojnie tysiące Ślązaków, metropolita górnośląski abp Wiktor Skowrc poświęci w niedzielę okolicznościowe tablice upamiętniające ofiary tej tragedii. Będzie to pierwszy pomnik ofiar deportacji w miejscu, gdzie byli zmuszani do katorżniczej pracy, a często znaleźli bezimienny grób. Donbas, czyli Doniecki Okręg Węglowy było bowiem jednym z głównych miejsc przymusowej pracy dziesiątków tysięcy mieszkańców Górnego Śląska, internowanych i deportowanych w 1945 r. Wielu z tych niewolników Stalina, jeśli przeżyło, wróciło dopiero w latach 50. Wielka obława na mężczyzn z Górnego Śląska rozpoczęła się 12 lutego 1945 r.. Data nie była przypadkowa. Dzień wcześniej w Jałcie zakończyła się konferencja, w której zwycięskie mocarstwa wytyczały podstawy nowego, powojennego ładu w Europie oraz przyjęły protokół w sprawie reparacji wojennych, należnych od pokonanych Niemiec. Ustalono, że jednym ze sposób reparacji będzie korzystanie z niemieckiej siły roboczej. Prawdopodobnie nikt z zachodnich dyplomatów uzgadniających ten punkt nie przewidywał, że w ten sposób przesądzony zostaje los dziesiątków tysięcy Ślązaków. Władze sowieckie, nie wnikając zupełnie w strukturę narodowościową tego terenu, potraktowały Górny Śląsk jako integralną część III Rzeszy, a wszystkich jego mieszkańców jako Niemców. Każdy więc mógł tutaj zostać zatrzymany, osadzony w obozie, a następnie wywieziony do niewolniczej pracy, jako „żywe reparacje wojenne”.
Trafiali do obozów pracy na terenie całego Związku Sowieckiego, m.in. do kopań Donbasu, ale także do Kazachstanu, Czeczenii, Turkmenii, Gruzji, w rejon Uralu oraz do Murmańska. Pracowali w kopalniach i hutach, ale także przy odgruzowywaniu miast, wyrębie lasów, czy w rolnictwie. Bardzo ciężkie warunki bytowe oraz niewolnicza praca, surowy klimat, brak opieki lekarskiej powodowały, że śmiertelność wśród nich była ogromna. Terenem największej obławy były miasta Gliwice – Zabrze – Bytom, gdzie w ciągu trzech dni, między 12 a 15 lutego 1945 r. uwięziono bez żadnej sankcji karnej kilkanaście tysięcy ludzi.
Od pewnego czasu katowicki IPN tworzy imienną listę wszystkich aresztowanych, internowanych oraz deportowanych z Górnego Śląska. W bazie aktualnie zapisano nazwiska 25 070 osób internowanych i deportowanych. 5274 spośród nich, do kraju nie wróciło. Ich śmierć potwierdziły polskie sądy. Wiadomo, że te liczby nie są ostateczne, gdyż nadal przybywają nowe nazwiska, zarówno tych którzy przeżyli, jak i zmarłych. Historycy na podstawie niektórych sowieckich źródeł mówią, że wywiezionych mogło być nawet blisko 90 tys. ludzi. Prokuratorzy IPN, którzy od lat zajmują się tą sprawą twierdzą, że ostateczna liczba deportowanych z pewnością nie będzie mniejsza, aniżeli 50 tys. Na postawie badań cząstkowych można postawić tezę, że połowa z deportowanych nie przeżyła sowieckiej katorgi. Deportacje miały dramatyczne konsekwencje nie tylko dla wywiedzionych, ale także dla ich rodzin. Na Górnym Śląsku wyrosło całe pokolenie, pozbawione ojców. Była to także katastrofa materialna dla tych rodzin, gdyż kobiety najczęściej nie pracowały, a po utracie mężów, pozbawione zostały wszelkich dochodów. Nie mogły otrzymać ani zapomogi, ani nawet renty, gdyż formalnie nikt nie wiedział, jaki jest dalszy los deportowanych. Tragedia śląskich deportacji przez wiele lat była tabu. Była skrywana także w przekazie rodzinnym, gdyż przyznanie się do tego, że straciło się bliskiego, deportowanego na Wschód nie było powodem do dumy. Raczej oznaczało stygmatyzację. W dyskursie publicznym deportacje pojawiły się dopiero w III RP, będąc także ważną częścią debaty o śląskiej tożsamości. Nadeszła wreszcie chwila, aby ofiara Ślązaków deportowanych na Wschód w 1945 r. została upamiętniona nie tylko w Doniecku, ale także w miejscu symbolicznym dla całego Górnego Śląska.